I WANNA SHUT THE DOOR; AND OPEN UP MY MIND…
Atmosfera w świątyni była gęsta niczym zupa i mało przyjemna. Mało ze sobą rozmawiano, a jeśli już, to szeptem. Kto mógł starał się wydostać na zewnątrz. Obojętne czy oznaczało to siedzenie samemu w barze czy pracę w potwornym upale przez osiem godzin. Po prostu chciano się wydostać. Shuna nikt od czasu tamtego poranka nie widział. Ikki pojawił się w ciągu tych dwóch tygodni może ze trzy czy cztery raz, ale widziano go tylko przypadkiem jak wychodził poza świątynię i jechał do miasta. Nikt nie próbował go zagadywać. Nawet Saori odpuściła sobie po kilku dniach przysłowiowego całowania klamki. Feniks nie miał zamiaru z nikim dzielić się swoimi wnioskami, oskarżeniami i całą resztą swoich spaczonych myśli. Shun zaś w ogóle nie reagował na świat zewnętrzny. Zamknięty w małej restauracji na rogu w swoim zagubionym umyśle, dalej od realnego życia niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ikki jednak wiedział, znał brata jak siebie samego, a może nawet lepiej. Znał tą małą restauracyjkę. Kiedyś przychodził tam by wydobyć małego braciszka z rozpaczy, ale od dawna już tego nie robił. Pozwalał Shunowi samemu radzić sobie z własnymi problemami. Była jeszcze jedna rzecz, a raczej osoba, która powodowała, że rycerze uciekali ze świątyni na całe dnie. Hyoga; dumny Rycerz Łabędzia. Nie widział Shuna tak długo, jak inni i nie umiał sobie z tym poradzić. Zresztą nie tylko z tym. Winił wszystkich i każdego z osobna za to, co przytrafiło się Shunowi. Siebie też obwiniał. Może nawet bardziej niż innych? Najbardziej? Dość, że zaślepiony rozpaczą stracił nad sobą kontrolę. Jedyne, co widział przed sobą to ludzi, którzy winni są wszystkim nieszczęściom j e g o świata. I chciał się na nich zemścić. Na chęciach się nie kończyło. Stanowił realne zagrożenie. Siedział czasami na plaży koło swojego domu i wykrzykiwał pełne nienawiści zdania do każdego kogo zobaczył. Gdy zalegająca w nim złość zaczynała się przelewać zaczynał atakować. To że okolice wybrzeża są skute lodem mimo czterdziestostopniowego upału nie dziwiło już nikogo. Starano się po prostu trzymać z daleka by samemu nie zostać zmienionym w bryłę zimnego lodu. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że kiedyś Hyoga opuści swoją białą kostkę i pojawi się w centralnej części świątyni i wtedy nic go nie powstrzyma. Atena powoli zaczynała otrząsać się z szoku. Spędzała długie dnie w swojej komnacie i myślała. Próbowała sobie wszystko ułożyć w głowie. Za wszelką ceną szukała miejsca gdzie popełniła błąd. Czuła, że przynajmniej część winy za to, co się wydarzyło stoi po jej stronie. "Może byłam zbyt autokratywna. Chciałam ich podporządkować sobie, uzależnić każdą sferę ich życia ode mnie, od moich decyzji. Wydawało mi się, że tak będzie dobrze. Ale się pomyliłam. Tylko dlaczego, to inni muszą teraz cierpieć?!" W jej głowie kłębiły się setki sprzecznych myśli, Jednocześnie oskarżała się, że nie zauważyła dziwnego zachowania Shuna i usprawiedliwiała, że on nie chciał, aby ktoś to zauważył i skutecznie ukrywał swoje obawy, swój strach. Stała w bladobłękitnej sukni, oparta o parapet okna wpatrywała się w przestrzeń, jakby miała nadzieję, że tam znajdzie odpowiedzi. - Właściwie, czy Shun cierpi? - Nieświadomie zaczęła wypowiadać swoje myśli. - Czy on teraz cokolwiek czuje? Czy wie co dzieje się dookoła niego? To wszystko jest takie skomplikowane - jęknęła. Usłyszała echo wykrzykiwanych przez Hyogę gróźb i poczuła, że już dłużej tego nie zniesie. To było ponad jej siły. Zaczęła płakać. Pozwoliła łzom płynąć. Usiadła skulona pod ścianą i odcięła się od rzeczywistości. Z otępienia wybudziły ją krzyki dochodzące od strony głównych schodów. Nie rozumiała słów, ale czuła, że nie jest dobrze. Podeszła do okna i wychyliła się. Przez głowę przemknęła jej myśl, że nie powinna się tak wychylać, bo może wypaść. Szybko wygoniła ją stamtąd i zganiła się za przesadną ostrożność. Skupiła całą swoją uwagę na schodach. Było tam piętnastu, może dwudziestu rycerzy. Zwartym kręgiem otaczali jeszcze jedną postać. Saori nie musiała widzieć kto, to jest. Powoli skierowała się ku drzwiom. Wiedziała, że to w końcu nastąpi. - Hyoga, co się z tobą stało? - Zapytała przestrzeń, idąc jasnym korytarzem. Hałas się nasilał. Teraz wyraźnie słyszała groźby Rycerza Łabędzia. Raz po raz wtrącały się inne głosy, starając się doprowadzić go do porządku. Seiya...Shiriu...Shina...Marin... Dla niego nie mieli oni żadnego znaczenia. "Jeśli mnie zaraz nie przepuszczą, to ich pozabijam!" Wykrzyknął w myślach. "Pożałują tego, że stanęli mi na drodze!" Na jego twarze wykwitł złowieszczy uśmiech. - Przepuśćcie mnie jeśli wam życie miłe! - Jego głos był pełen nienawiści tak, jak otaczająca go aura. Nikt się nie ruszył. - Sami tego chcieliście. Diamondo Dasuto! Do tej pory nikt nie chciał zaatakować, ale teraz sytuacja się zmieniła. Hyoga zaatakował pierwszy. Było im ciężko, ale wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Posypały się ataki. Jeden po drugim z każdej strony. Trwało to może pięć, sześć minut. Ale wystarczyło. Rycerz Łabędzia padł nieprzytomny. Wśród zebranych przeszedł cichy szmery wahania i ulgi. - Co z nim teraz zrobimy? - Zamkniemy w północnej sali. Ona jedna jest w stanie przetrzymać ataki jego furii - odpowiedziała Atena. Wszyscy spojrzeli na nią. Północna sala znajdowała się w granicznych zabudowaniach świątyni. Przesiąknięta była swoistą magią bogów. Nic nie było w stanie jej zniszczyć, ani od zewnątrz, ani od wewnątrz. - To jedyne wyjście. Może sam się w końcu opanuje. Ikki przyglądał się całemu zajściu z daleka. Nie widział potrzeby by miał się przyłączać, choć zapewne wielu twierdziło, że powinien. Czekał jeszcze chwilę ciekaw czy Atena podtrzyma swoją decyzję. Gdy stało się pewne, że Hyoga zostanie zamknięty w północnej sali, odszedł spokojnym krokiem. Chciał opowiedzieć o wszystkim Shunowi. Co prawda nie wiedział czy brat go słyszy, ale było to bez różnicy. "Jemu pewnie również" pomyślał. Zastał go tak jak go rano zostawił. Oparty o ścianę siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w przestrzeń za oknem. Wiatr bawił się jego włosami, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej nierealnie. Ikki stał przez jakiś czas w drzwiach do pokoju i chłonął ten widok. W końcu podszedł bliżej i pogłaskał brata po policzku. Nie spodziewał się jakiejkolwiek reakcji. I jej nie było. Wyszedł na chwilę do kuchni i wrócił z kilkoma kanapkami na talerzu i dwoma szklankami soku. Jedną postawił na szafce koło łóżka brata. Drugą i talerz na parapecie przy swoim łóżku. - Jeśli będziesz chciał, to wypijesz - powiedział zupełnie bez emocji i sięgnął po książkę. Na chwilę podniósł głowę i spojrzał na brata. - Hyoga próbował wejść dziś do głównej świątyni, ale go powstrzymali. Udało im się pozbawić go przytomności. Teraz jest zamknięty w północnej sali. Pomyślałem, że chciałbyś o tym wiedzieć. ...Przyjęcie miało się ku końcowi.. Orkiestra ledwo utrzymywała rytm, kelnerzy pojawiali się sporadycznie zataczając się przy tym lekko. Część gości już poszła, część spała pod ścianami i na obitych pluszem kanapach. Po parkiecie sunęła ostatnia para tańcząc zupełnie co innego niż grali muzycy. Strach przysypiał z głową na kolanach jakiejś kobiety. Zdrowy Rozsądek, Logika i Shun siedzieli przy stoliku i kończyli kolejną butelkę wina. W przeciwieństwie do pozostałych, byli jeszcze jako tako trzeźwi. Już jakiś czas temu odseparowali się od bawiącej się grupy i rozmawiali o głupich i niepoważnych sprawach. Właśnie zamierzali przedyskutować sprawę dlaczego Morze Czerwone jest niebieskie , gdy chwiejnym krokiem podszedł do nich kelner. Wymamrotał pod nosem kilka niezrozumiałych słów i podał Shunowi nieco zmiętą kartkę i odtoczył się w swoją stronę. Shun rozłożył kartkę i przez chwilę przyglądał się koślawym znaczkom pokrywającym ją w całości. Minęło kilka sekund nim uzmysłowił sobie, że to litery nakreślone chwiejną ręką kogoś, kto już stanowczo za dużo wypił i powinien iść spać. Uważnie przeczytał wiadomość. Pochodziła z Zewnątrz. Z realnego świata, tego, który opuścił dwa tygodnie temu. Dopiero teraz uzmysłowił sobie ile już czasu minęło. "Hyoga zamknięty w północnej sali" pomyślał. "Nie jest dobrze. Nie spodziewałem się, że straci nad sobą kontrolę. Myślałem, że jak wreszcie stąd wyjdę, to będzie blisko mnie, ale teraz widzę, że to ja będę musiał mu pomóc dojść do siebie." Zdrowy Rozsądek posłał mu badawcze spojrzenie następnie wziął kartkę z jego dłoni. Chwilę zajęło mu odcyfrowanie wiadomości i przekazał ją Logice. Kobieta pokręciła z niezadowoleniem głową a jej włosy zafalowały. - Miłość miała rację, że On będzie potrzebował Twojej pomocy, ale chyba nie miała na myśli czegoś takiego - jej głos zdradzał niepokój. - Sytuacja prezentuje się nie wesoło i nie obejdzie się tu bez zdecydowanych decyzji i ostrych środków - myślał głośno Zdrowy Rozsądek. - To nie będzie łatwe z emocjonalnego punktu widzenia. Technicznie nie powinno być problemów. - Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem co muszę robić i wiem jak to zrobię - podkreślił ostatnie zdanie i sięgnął po kieliszek. Chwilę wpatrywał się w przejrzystą ciecz na jego dnie, w końcu wypił ją. - Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale... - Głos mu się załamał. Szybko jednak przywołał się do porządku. Sam był zaskoczony z jaką łatwością mu to przyszło. - Ale zawiodłem się na Nim. Wciąż go kocham, ale się zawiodłem. To boli. Bardziej niż cokolwiek innego. Logika podsunęła mu kolejny kieliszek. Przez chwilę się zawahał, poczym wziął go. - To jak z tym Morzem Czerwonym? - Zapytał niewyraźnym głosem Zdrowy Rozsądek, by rozładować atmosferę. Wiedział, że ten wieczór nie może się tak skończyć. Skrzypek począł brzdąkać coś nieudolnie, ale z zacięciem. Tańcząca para usiadła na chwilę i pogrążyła się w głupiutkiej rozmowie, a kelner podał kolejną butelkę, nie wiedzieli już którą.. To jednak się nie liczyło, nie tutaj... Nad świątynią zawitała noc. Ciemnym płaszczem otuliła wszystko, na niebie rozpaliła złociste gwiazdy. Od morza wiał delikatny orzeźwiający wiatr, tak przyjemny po upale dnia. Wszędzie panowała nieskazitelna cisza przerywana jedynie szumem morza. Wszyscy spali zmęczeni. Tylko Hyoga nie. Odzyskał przytomność i mało powiedzieć, że nie spodobało mu się miejsce, w którym się znalazł. Cała złość eksplodowała z jeszcze większym impetem niż rano na schodach świątyni. Daremnie jednak starał się zniszczyć białe ściany. Mimo licznych ataków one nawet nie były zdrapane. Wrzeszczał, aby go wypuścili, ale ani jedno jego słowo nie opuszczało murów sali. Odbijały się jedynie głuchym, wściekłym echem. - Pożałujecie, obiecuję wam to! Kiedy się stąd wydostanę zamienię wasze życie w piekło i będziecie błagać o śmierć! Durnie! Idioci nic wam to nie da! Jesteście skończeni, popaprańcy! Zapłacicie za swoje winy, za ból jaki Mu zadaliście. Nie przepuszczę Wam, nie daruję!!! Będę się mścił tak długo, aż żaden z was nie pozostanie na tej planecie. Choćbym miał poświęcić na to całe życie, choćbym musiał zniszczyć cały Wszechświat!!!! Popamiętacie mnie... Jego umysł był niczym górska rzeka podczas wiosennych roztopów. Myśli pędziły jedna za drugą, rozlewając się dookoła i niszcząc wszystko na swej drodze. Nie było litości, nie było przebaczenia, nie było tam już żadnych ludzkich uczuć. Ale on wciąż powtarzał, że robi to z miłości. Że robi to dla swojego kochanka, dla swojego najcenniejszego skarbu. Nie widział nic złego w swoim postępowaniu. Szukał jedynie sprawiedliwości. Po sali rozniósł się histeryczny śmiech. Nawet echo nie odważyło się go powtórzyć. ...Za dużym restauracyjnym oknem zaczynało świtać. Po chodniku raz na jakiś czas przesuwał się cień zmęczonego człowieka zmierzającego do pracy, by tam przez osiem następnych godzin złorzeczyć w duchu na cały świat. Wzdłuż ulicy poniósł się dźwięk kościelnego dzwonu, ale to mało kto zauważył. Dzwonił codziennie o tej samej porze, bez względu na porę roku, pogodę i liczbę słuchaczy. Był sam dla siebie i nic więcej. Pod restaurację zaczęły podjeżdżać kolorowe taksówki, by zabrać skacowanych imprezowiczów do domów. Orkiestra drzemała w najlepsze, kelnerzy również. Zdrowy Rozsądek rozglądał się po wychodzących raz po raz posyłając im szeroki uśmiech z wesołym podtekstem 'A ja kaca nie mam! :)'. Razem z Logiką i Shunem przedyskutował już sprawę wszystkich mórz na Ziemi i doszli do wniosku, że wszystkie są niebieskie; mniej lub bardziej. Drzwi po raz kolejny skrzypnęły, ale nikt nie wychodził. Do lokalu wszedł wysoki mężczyzna. Rozejrzał się dookoła i podszedł do jedynej siedzącej jeszcze grupki. - Witam, widzę, że zabawa się udała. Shun spojrzał na nowo przybyłego z charakterystycznym dla siebie delikatnym uśmiechem. Szybko jednak jego mina przeobraziła się w wyraz przyjemnego zaskoczenia. - Ikki, dawno Cię tu nie było. - No. I widzę, że dużo się pozmieniało. Ostatnio było tu coś jak plac zabaw. -Tak, ale to było bardzo dawno temu - roześmiała się Logika na samo wspomnienie. - O tak. Dawno temu - zawtórował jej Zdrowy Rozsądek zabawnie przeciągając samogłoski. Wszyscy zaczęli się śmiać ku rozpaczy skacowanych. Nikt jednak nie śmiał uciszać gospodarzy. Jakiś na wpół przytomny kelner podszedł do stolika z dodatkowym kieliszkiem i oddalił się nucąc pod nosem sprośną piosenkę. Logika wprawną ręką rozdzieliła resztkę alkoholu, która ostała się w ich, oraz stojącej na stoliku obok butelce. - Dostałeś wiadomość ode mnie? - Tak. Dziękuję za nią, choć trochę popsuła mi zabawę. - Jakie decyzje. Shun wziął głęboki oddech i wzruszył ramionami. - Na razie muszę nieco wytrzeźwieć. Spiłem swój rozum jak jeszcze nigdy i to chyba był błąd. Ale cóż. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Znów zanieśli się śmiechem. - To nie będę przeszkadzał. Muszę załatwić parę rzeczy. A! Prawie bym zapomniał. Mam te książki, które chciałeś. - Dzięki. Kocham Cię. Ikki spojrzał na niego z pewnym powątpiewaniem i nutką przerażenia. - Przecież wiesz, że nie w ten sposób!!! Zboczeniec!!! Ikki ze śmiechem odwrócił się i skierował się do wyjścia. "Chyba nie zauważyłem kiedy z małego dziecka zrobił się dorosły" pomyślał i uśmiechnął się do tych myśli. A był to uśmiech nadzwyczaj szczery i miły dla oka... Słońce leniwie wstawało nad świątynią. Z pewnym zaskoczeniem przywitało panujący tam spokój. Ale to było miłe zaskoczenie. Wśliznęło się nie śmiało do komnaty Ateny. Dziewczyna już nie spała. Siedziała na łóżku ubrana w letnią sukienkę i czytała książkę. Raz po raz podnosiła wzrok i odpływała gdzieś myślami. - Co teraz? - Zapytała. - Shunowi najlepiej mógłby pomóc Hyoga, ale on się do tego teraz nie nadaje. Jedyną osobą, która mogłaby mu pomóc jest Shun i mamy sytuację patową. Ani w tą, ani w tą. Czuła, że sytuacja ją przerosła. Słońce przesunęło się po kwaterach rycerzy. Wszyscy spali ciesząc się, że choć jeden problem został częściowo rozwiązany. Nieśmiale zbliżyło się do domu na uboczu i wsunęło się do sypialni. Ikki spał, Shun.. Shuna tam nie było. Do północnej sali wolało się nie zbliżać. Jasne światło wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno przy łóżku młodszego brata obudziło Ikkiego. Na jego twarzy odbiło się lekkie zaskoczenie gdy spostrzegł, że Shuna nie ma. - Tak szybko? - Zapytał. - Nie spodziewałem się. Wstał i skierował się do kuchni. Na stole zastał kilka kanapek, zimną już kawę. Kawę wylał od razu, ale kanapki wziął i wyszedł z nimi na dwór. Słońce znów go oślepiło. Jak gdyby nic się przez ostatnie dwa tygodnie nie wydarzyło usiadł na ławce obok brata. Przez chwilę siedzieli w ciszy kontemplując pogodny wschód słońca. Na kolanach Shuna leżała książka o dość intrygującym tytule "Cześć i dzięki za ryby" . - Ciekawa - rzucił niedbale Ikki. - Tak. A przede wszystkim zabawna. Jak i pozostałe z tej serii. - Może kiedyś przeczytam. Dzięki za śniadanie - dodał po chwili. - Nie ma za co. Nie wierzę, abyś przez te dwa tygodnie jadł cokolwiek porządnego, więc postanowiłem okazać trochę miłosierdzia - spojrzał na brata z nieukrywaną dezaprobatą. Ikki musiał przyznać, że Shun ma rację. - Mówisz jakbyś był moją matką. - Matką nie jestem, ale z gotowaniem i innymi tego typu sprawami radzę sobie zdecydowanie lepiej od Ciebie. Ikki roześmiał się, ale znów wiedział, że Shun ma rację. Sam już przeszło pół roku temu dostał kategoryczny zakaz dotykania czegokolwiek w kuchni poza czajnikiem elektrycznym. Shun uznał, że przy odrobinie szczęścia i dobrej woli może nie spowoduje eksplozji. - I co Cię tak śmieszy - Shun spojrzał na niego z jeszcze większą naganą. - Przecież wiesz, że mam rację. - Wiem, wiem - zaczął się tłumaczyć tonem niegrzecznego dziecka, co z kolei zaowocowało atakiem śmiechu u młodszego brata. - I dlatego cieszę się, że wróciłeś. - Jesteś okropny - posumował Shun ledwo opanowując śmiech. - To też wiem. Taka luźna rozmowa sprawiała im ogromną przyjemność. Oboje starali się jednak by nie zeszła na nieodpowiednie tory. Omijali wszystkie wydarzenia, które mogłyby przypomnieć o Hyodze. Jednocześnie śmiali się w duchu widząc jak ten drugi się męczy by nie powiedzieć czegoś nie tak. Wiedzieli jednak, że kiedyś trzeba będzie o tym porozmawiać. Może lepiej tego nie odkładać. - Pójdę Tam dzisiaj. Ale po południu, muszę jeszcze dać trochę czas mojemu umysłowi by wytrzeźwiał. Zdrowy Rozsądek chyba też potrzebuje nieco odpoczynku. Rozmowy na temat dlaczego Morze Czerwone jest niebieskie i dlaczego sprawa ma się podobnie z Morzem Białym, Czarnym i Żółtym trochę go zmęczyły. - Nie mieliście o czym rozmawiać? - Po dziesiątej butelce wina, nie. - I do czego to doszło. Mam brata, który może nie upija się fizycznie, ale psychicznie jest pełnoprawnym nałogowcem - powiedział Ikki teatralne przykładając dłoń do czoła jakby miał zaraz zemdleć. - Dykcja 4+; efekty specjalne 5-; wiarygodność 2-. - Profesor się znalazł. Słońce przyglądało się temu nieco osłupiałe. Zmiana, która dokonała się tej nocy nie mieściła mu się w głowie. To wydawało się nierealne i nienormalne. "W zasadzie oni zawsze byli nienormalni" pomyślało i patrzyło dalej. Świątynia budziła się ze snu nieświadoma tych zmian. Szok był dopiero przed nią. Było późne popołudnie, coś koło godziny piątej, może nieco wcześniej lub później. Wszyscy oddawali się swoim zajęciom. Nadal mało rozmawiano. Dookoła panowała trochę przerażająca cisza. Nagle jednak coś ją zakłóciło. Wesoły śmiech dochodzący z dość daleka, jednak wyraźnie przybliżający się. Rycerze spojrzeli na siebie zdezorientowani. Tymczasem na drodze pojawili się Shun i Ikki. Szli dość szybko i rozmawiali o czymś, co raz po raz powodowało ataki śmiechu u młodszego. Nie zwracając uwagi na spojrzenia mijanych osób skierowali się do północnej sali. Po drodze utworzył się za nimi ogonek ciekawskich. Dopiero przy drzwiach wejściowych przestali się śmiać. - Raz kozie śmierć- westchnął Shun biorąc głęboki wdech. - Jakby co, atakuj z całej siły. Nie chcę by wszystko znów zdemolował. - Nie ma sprawy. Wielkie kamienne wrota skrzypnęły, momentalnie wydostało się przez nie lodowate powietrze. Shun wśliznął się do środka. Hyoga nawet na niego nie spojrzał. W zapamiętaniu rzucał inwektywami. A Shun po prostu słuchał. Trwało to może pięć, dziesięć minut póki Rycerz Łabędzie nie dostał zadyszki. - Skończyłeś? - Padło lakoniczne pytanie zadane tak znajomym mu głosem. Podniósł głowę i przez chwilę patrzył w osłupieniu. Zastanowił się czy to nie sen. Ale, to była rzeczywistość. - Shun...To naprawdę ty? - Wstał i zbliżył się do kochanka, ten jednak w ostatniej chwili umknął przed jego dłonią i stanął kilka metrów za jego plecami. - Ale... - Jesteś z siebie dumny? - W komnacie panował przeszywający chłód, ale to było niczym w porównaniu z zimnym, wypranym z jakichkolwiek emocji głosem zielonowłosego. Jego oczy zwykłe pełne miłości i współczucia były puste. - Shun... - Zadałem pytanie. Czy jesteś z siebie dumny? - Nie krzyczał. Mówił. Ale to było jeszcze gorsze. - Ja...Ja to robiłem... - Głos mu się załamał. - Słucham? Przysłuchujący się tej rozmowie mieli pewne wątpliwości czy to na prawdę Rycerz Andromedy. Również Atena się nad tym zastanowiła. Był tak inny. - Doczekam się wreszcie odpowiedzi? - Ja to...To robiłem...Dla...Dla... - Dla? - Dla Ciebie!!! - Aha, a pomyślałeś może, co ja o tym sądzę? Wziąłeś to pod uwagę? A może byłeś tak zaślepiony własną krzywdą, że to cię nie obchodziło? Chciałeś się zemścić nie za krzywdę, którą mi wyrządzono, ale za siebie. Nie obchodzili Cię inni. Ja cię potrzebowałem, ale ciebie nie było. Poradziłem sobie sam. Może to nawet lepiej. Zapadła zimna przejmująca cisza. Nikt nie śmiał jej przerywać, nawet wiatr i morze ucichły. - Ale to było dla ciebie!!! - Hyoga znów krzyczał. - Nie rozumiesz tego!!!??? Oni muszą ponieść karę!!! I ja ją... - Zamknij się! - Przerwał mu Shun. Jednocześnie po sali rozniosło się echo uderzenia. Z całej siły spoliczkował Hyogę. - Zachowaj te argumenty dla kogoś innego. Dla mnie one nic nie znaczą. - Ale... - Nie przerywaj mi. Zastanów się nad sobą, ale porządnie. A gdy dojdziesz do jakiś wniosków powiadom mnie. Dopóki nie nauczysz się nad sobą panować nie przychodź do mnie. - Zresztą - dodał po chwili zastanowienia,- to nie będzie trudne. Wyjeżdżam. Do zobaczenia. Hyoga chciał coś powiedzieć, zatrzymać go, ale Shun opuścił salę zdecydowanym krokiem. Ikki szedł koło niego. Nie rozmawiali. Dopiero w domu odetchnęli z pewną ulgą. Tymczasem Hyoga zaczął sobie wszystko układać. W pełni rozumiał złość Shuna. "Nie to nie była złość" pomyślał. "To było rozczarowanie. Zawiodłem go wtedy gdy mnie najbardziej potrzebował. Ma pełną rację. Nie zasłużyłem na niego." Już nie powstrzymywał łez. Pozwolił, aby spływały po jego policzkach. Rozumiał swoje błędy, czuł się jak ostatni głupiec. Słyszał dochodzące jakby ze studni głosy przyjaciół starające się go pocieszyć. "Tak, teraz nie mogę się poddać. Powiedział 'do zobaczenia', a nie 'żegnaj'. On zna różnicę miedzy tymi słowami. Czyli jest jeszcze jakaś nadzieja. Kiedyś wróci." Wszystkie rzeczy były spakowane. Książki, ubrania, pamiątki. Jeszcze nie wiedzieli gdzie pojadą. W Atenach czekał na nich przygotowany jacht. Oboje potrzebowali przestrzeni i morze wydawało im się najodpowiedniejsze. - I w końcu wyjeżdżamy - westchnął Shun spoglądając na puste półki. - Tak. Dużo czasu minęło od pomysłu do konkretnej decyzji. - Tak. A teraz lepiej idźmy spać. Jutro wiele rzeczy ulegnie zmianie. Noc znów zawitała nad Grecją. Jasne gwiazdy migotały na ciemnym niebie. Były niemymi świadkami tych zmian.
I WANNA RUN AWAY NEVER SAY GOOD-BYE I WANNA KNOW THE TRUE INSTEAD OF WONDERING WHY I WANNA KNOW THE ANSWERS NO MORE LIES I WANNA SHUT THE DOOR AND OPEN UP MY MIND...;
- Wrócisz do niego? - Tak. Nie dziś, nie jutro, ale wrócę. Przecież go kocham. - Myślę, że teraz już wszyscy przekonali się, że nie jesteś już dzieckiem. - Chyba tak, ale ja mam jeszcze pewne wątpliwości. Gęste zmarszczki na wodzie ostrzegły ich przed nadchodzącym szkwałem. Wiatr dmuchnął i wypełnił żagle jachtu. Duży biały jacht przepłyną wzdłuż wybrzeża świątyni nie zatrzymywany przez nikogo. Słońce ozłociło jego żagle, a woda poniosła w świat. Fin
|