Taki piękny sierpniowy dzień, a ja zabrałem się za recenzję serii, która wśród wielu fanów ma urok zimnego deszczowego poranka. Postaram się jednak podejść do oceny tak jak powinien to zrobić prawdziwy fan całego uniwersum Rycerzy Zodiaku.
Najnowsze dziecko Toei, zwane Saint Seiya Omega, jest nieścisłą (bardzo nieścisłą!) kontynuacją Hades Chapter. Poznajemy w niej nowego, młodego i równie nierozgarniętego Rycerza Pegaza - Kougę. Jeszcze jako nieopierzony uczeń trafia on pod skrzydła Srebrnego Rycerza Wężownika – Shainy. Czas upływa mu dość beztrosko do momentu, gdy jego kochana Saori zostaje porwana przez widło-podobnego osobnika zwanego Marsem. Dopiero to wstrząsające wydarzenie pobudza w chłopcu prawdziwą chęć zostania Rycerzem Ateny i związanego z tym obowiązku ratowania świata.
Emisja Omegi rozpoczęła się 31.03.2012 r. Początkowo wieść o pojawianiu się nowej serii szarpnęła fanami jak Reksio szynką. Jednak już po kilku pierwszych odcinkach fandom podzielił się na miłośników jak i przeciwników; z moich obserwacji wynika, że ta druga grupa jest znacznie liczniejsza. Czemu tak się stało? Wszystko się zmienia, zmieniło się także Saint Seiya.
Jako, że częściej zdarza mi się czytać o minusach serii, zacznę właśnie od nich. Pierwszym rzucającym się w oczy jest schematyczność: ktoś porywa Saori – do boju Rycerze. Przepraszam, ale dwadzieścia sześć lat to chyba dosyć, by przemyśleć jakieś nowe motywy. Chociaż muszę przyznać, że wraz z rozwojem wydarzeń seria potrafi zaskoczyć mimo, iż całościowy zarys pozostaje taki sam. Kolejnym mankamentem jest fabuła. Jak wiemy, Omega nie powstaje na podstawia mangi, więc nie rozumiem, skąd już na początku biorą się "zapychacze" – na zasadzie jeden odcinek ciekawy, trzy nudne. W przypadku Dragon Balla, gdzie anime zaczęło prześcigać mangę rozumiałem ten sposób opóźniania najważniejszej akcji, jednak tutaj albo tak to już będzie wyglądało, albo szykuje się długie anime co w sumie może być plusem.
Oglądając Omegę mam czasem wrażenie, że scenarzyści jakgdyby celowo pozbywają się elementów, które przyniosły by tej serii ogromną popularność. Mowa oczywiście o miłości tysięcy fanów do starej ekipy Rycerzy z Brązu. Nie rozumiem dlaczego zrobiono z nich tutaj takie pokraki, poza Seiyą, który spadł chyba z kosmosu w Zbroi Strzelca. Dla wielu osób to bezdyskusyjny minus. Chociaż ja się cieszę, że mają oni jakikolwiek udział w tej opowieści.
Kolejny minus dotyczy kolorystyki. Dla mnie jest ona zbyt cukierkowa, miła i przyjemna. Nawet ci źli wyglądają dzięki temu jak Kung-Fu Panda. Jednak jest na to pewne wyjaśnienie, o którym napiszę w podsumowaniu.
Kolejna kwestia dotycząca designu, skoro już weszliśmy w ten temat, dotyczy samych postaci. Jak główni bohaterowie są jeszcze na jako-tako dopracowani, tak drugoplanowi przyprawiają mnie czasem o ból głowy. Projektanci najwyraźniej postanowili, że jak ktoś ma wystąpić przez dziesięć minut, to jego zbroja może być byle jaka, a on sam musi wyglądać jak połączenie Zelosa z… Zelosem (weźmy chociażby Rycerza Cyrkla Hooka, albo rywala Soumy, który tak ochoczo pyskował mu przy wodospadzie). Zbroje czasem przynoszą na myśl konstrukcje z klocków, których pozbyła się firma LEGO, bo były wadliwe. Nie wspomnę już o samym wyglądzie Marsjan, którzy na tle nawet najsłabszych Widm Hadesa przypominają miks papieru toaletowego z anoreksją. Ich zbroje są okropne, a o twarzach już raczej wspominać nie muszę - każdy z was ma oczy.
Teraz może dwie sprawy, które wywołały chyba największe oburzenie wśród fanów. Pierwsza dotyczy kryształów, w których przechowywane są rycerskie zbroje. Przestaliśmy patrzeć na rycerzy jak na postawnych, wysportowanych młodzieńców, dźwigających wszędzie stukilogramowe skrzynie. Teraz widzimy jedynie lalki z naszyjnikami. Odebrano im męskość – mam nadzieje, że kiedyś się zbuntują.
Kolejnym bardzo irytującym dla większości ludzi aspektem jest pojawienie się... elementów. Wśród rycerzy to przynależność to pewnej mocy, żywiołu, typu... nazywajcie to jak chcecie. W każdym razie, każdy z rycerzy posiada w sobie jeden z nich, są to: woda, ogień, wiatr, ziemia, błyskawice oraz dwa najsilniejsze wg hierarchii - światło i ciemność/mrok. (Tak się zastanawiam, kiedy rycerze będą atakować dzikim pnączem Bulbasaura albo wodną pompa Totodile'a.) Oba te wymysły mimo wszystko da się w pewnym stopniu usprawiedliwić kwestiami czysto finansowymi. Toei jak każda firma chce zarabiać, a ciężko kupić dziecku skrzynię z brązu, by czuł się jak jego ulubiony bohater. Za to naszyjnik z kryształem to wydatek rzędu piętnastu złotych zł i już mały Jamnik może atakować babcię Meteorami Pegaza. Kwestia elementów otwiera możliwości wszelkich gier planszowych i karcianych na zasadzie jaka siła bije jaką, itp. To jest mój pomysł na wytłumaczenie takiego zachowania, a potwierdzenie znajdziecie w podsumowaniu.
Wszystkie te mankamenty mocno przyćmiły z czasem to, co rzuciło się najmocniej na samym początku. Mowa oczywiście o błędach technicznych, które wręcz epicko były widoczne w pierwszym odcinku, gdzie Seiya w walce z Marsem posiadał unikatowe znikające skrzydła. Kto wie, technologia idzie do przodu, może zamontował specjalnie - taki z niego wariat. Fakt faktem, w dalszych odcinkach takie smaczki już się praktycznie nie pojawiają.
Pewnie macie już na tyle dość, że zastanawiacie się kto w tym cukierkowym świecie doszuka się jakichkolwiek plusów. Mam ich kilka i dla mnie są na tyle ważne, bym dalej oglądał kolejno wychodzące odcinki.
Po pierwsze: Saint Seiya po 26 latach ponownie trafia do TV. Jak już mówiłem, jestem ogromnym fanem, tak więc nie muszę się tłumaczyć z powodu ubóstwiania tego faktu i uważania go za ogromny plus. Dalsze zalety zacząłem zauważać dopiero z czasem. Mało tego, dostrzegłem je tam, gdzie bym się tego nie spodziewał, czyli w tym na co wcześniej tak bardzo narzekałem czyli w designie. Przede wszystkim świetnie są zrobione sekwencje walk i ataki. Nie dostrzegam powtórek jak to miało miejsce w serii Sanktuarium, gdzie jeden cios był wałkowany z jednej perspektywy przez 40 odcinków. Same pomysły na przeprowadzenie walki często bywają zaskakujące. Przywdziewanie zbroi również jest bardzo przyjemnie dla oka, mimo wnerwiających kryształów.
Może was to zdziwi - dla mnie kolejnym plusem jest design Złotych Rycerzy. Nie wyglądają jak lalusiowate pokraki o wielkiej mocy, ale jak starzy, doświadczeni rycerze po przejściach, którzy walcząc zasłużyli na noszenie złota. Nawet zdziadziały Koziorożec jak dla mnie wypadł lepiej niż Shura, co nie zmienia faktu, że przy EL Cidzie się chowa. Nie chcę być zrozumiany źle, same zbroje mnie nie przekonują do końca, jednak zamysł rycerzy jako takich wyraźnie poważniejszych i dostojnieszych. Wyjątkiem jest oczywiście Seiya, który piękna Zbroję Strzelca oszpecił szaliko-podobnym wytworem. Swoją drogą, przypomina mi mecenasa - z Anny Marii Wesołowskiej.
Niemniej jednak, kreacja pewnych postaci i przedstawianie ich jest bardzo ciekawe. Może to kwestia gustu, ale wg mnie wprowadzenie rycerza ninja, czy Srebrnego Rycerza Kruka - Johana - stylizowanego na EMO były trafionymi pomysłami.
Kolejna kwestia dotyczy scenografii, która jak dla mnie często bywa pięknie dopracowana znacznie bardziej, niż postacie pierwszo i drugoplanowe.
Jednym z największych plusów, który urzekł mnie od pierwszego momentu jest opening - stare dobre Pegasus Fantasy odświeżone przez duet: Make Up i Shoko Nakagawa. Kolejny kawałek z pierwszego OST, znany jako Get The Future również powala i jest wart poświecenia trzech minut waszego życia.
Co więc można powiedzieć na temat tej serii w podsumowaniu? Zapewne czekacie na sprostowanie kilku kwestii, które rozpocząłem już wcześniej. Omega jest swoistym odzewem Toei Animation w stronę młodszego widza, dlatego właśnie serial jest zaprojektowany w sposób, który pozwoli mu zrobić na dzieciakach. Gry, breloczki, zabawki - to wszystko czeka. Nie możemy się ani dziwić, ani narzekać, ponieważ Toei najpierw podarowało nam The Lost Canvas, który był wyciągnięciem ręki w stronę wyłącznie starszych fanów. Firma chce mieć swój udział wśród widzów w każdym wieku i czy nam się to podoba, czy nie dla nich to ma jak najbardziej sens.
Seria Omega jest dla nas oddechem przeszłości. Może być miłym oderwaniem się od codzienności i powrotu do dziecięcego świata. To, czy ja obejrzycie czy nie, pozostawiam Wam. Każdy z nas doszuka się w niej czegoś innego - lepszego bądź gorszego. Należy pamiętać przede wszystkim, że seria dopiero się rozkręca. Sam oglądam ją z zaciekawianiem i oczekuję na rozwój wydarzeń, wbrew pozorom mimo swojego wieku zdążyłem polubić pewne postacie i z odcinka na odcinek wciągam się coraz bardziej (gdyby nie te zapychacze...). Być może za kilka lat moja recenzja będzie wyglądała całkiem inaczej. A może coś pozwoli pokochać ją tak, jak pokochałem The Lost Canvas?...
Minusy: |
Plusy: |
- mało oryginalna fabuła, - starzy rycerze zbyt odsunięci na dalszy plan, - słaby design postaci drugoplanowych oraz przeciwników, - spora część zbroi okropna i niedopracowana, - zbroje przechowywane w kryształach, - elementy jako siła rycerzy, - zdecydowane skierowanie serii do młodszego widza - zbyt cukierkowe kolory. |
- sam fakt istnienia i powrotu do TV po tylu latach, - sekwencje i animacja walk, - sposób przedstawiania Złotych Rycerzy, - oryginalne pomysły na przedstawianie postaci. |
Moja Ocena: 5,5/10
Jamnik_sst
korekty verien |