Recenzja Saint Seiya: Historia Złotego Jabłka – I film kinowy
Kiedy po kilku latach postanowiłam odkurzyć sobie stare, dobre anime z czasów mojego dzieciństwa, natrafiłam na filmy kinowe Saint Seiya. Jako wielka miłośniczka mitologii i anime, po zapoznaniu się z kanonem bóstw w nich występujących, napaliłam się na nie jak szczerbaty na suchary. Niestety, w trakcie oglądania pierwszego z pięciu niekanonicznych filmów kinowych Saint Seiya, moja euforia malała z minuty na minutę.
Nasza stara rycerska gwardia, wraz z Ateną, odwiedza sierociniec. Pracuje w nim niejaka Ellie, będąca nie tylko pomocnicą i przyjaciółką Miho, ale również obiektem uczuć Hyougi. W trakcie romantycznej „randki” oboje obserwują spadającą gwiazdę, która potem okazuje się być Złotym Jabłkiem bogini Eris. Na nieszczęście dla całej rycerskiej braci, Ellie znajduje jabłko i w momencie, gdy je dotyka jej ciało zostaje opanowane przez boginię niezgody.
Cóż zatem robi nasza Eris? Zakłada fundację charytatywną? Ależ nie! Aby tradycji stało się zadość, z braku laku i ciekawszego zajęcia wskrzeszona bogini, porywa Atenę (która jak zwykle daje się uprowadzić bez większego oporu) po to, aby przejąć jej energię i w pełni sił powrócić do świata żywych. W międzyczasie przywraca do życia swoich wojowników, a wykazawszy niezwykłą przezorność i geniusz strategiczny, wysyła informację do Seiyi i pozostałych, o tym gdzie mają szukać swojej zaginionej bogini.
Film ten niby to bazujący na historii Złotego Jabłka, w rzeczywistości poza postacią samej bogini niezgody Eris, z mitologią grecką ma bardzo niewiele wspólnego. Ciężko tu mówić o jakiejkolwiek fabule, bo całość akcji zamyka się w niecałych 45 minutach i wszystko sprowadza się do wielkrotnie wykorzystywanego już schematu porwać Saori – znaleźć Saori – uwolnić Saori, czyli nuda, nuda… i jeszcze raz nuda.
Nasza Atena przez cały niemal film wisi na jakimś kamiennych krzyżu w świątyni Eris, powtarzając jak mantrę tekst o tym, że niedługo przybędą jej Rycerze i ją uwolnią (jakby sama z siebie nie mogła wskrzesić nieco cosmo i się oswobodzić).
Jednym z niewątpliwych plusów tego filmu jest kreacja Eris – zimnej, wyrachowanej bogini o zadatkach na niezłą psychopatkę. Swoich rycerzy traktuje jak zwykłe zabawki, które, gdy się już zużyją, wyrzuca się na śmietnik jak stare kalosze. Eris, próbując zabić Hyougę, bez mrugnięcia okiem w okrutny sposób pozbawia życia właśnego wojownika.
Do walorów filmu zaliczyłabym również humor przewijający się przez początkowe minuty filmu (scena z arbuzem i „pacyfikacja” Seiyi przez dzieci z sierocińca).
Sami słudzy Eris – Widmowi Rycerze - stanowią praktycznie kalkę naszych Rycerzy z Brązu (w „złym” wydaniu), brakuje im oryginalności i charyzmy, a ich rys psychologiczny (jaki rys?!) nie zostaje nawet w najmniejszy sposób pogłębiony. Wiemy o nich jedynie tyle, że byli – powalczyli – zginęli. Pojedynki z nimi są schematyczne i do bólu przewidywalne.
Końcówka filmu również nie prezentuje się interesująco, bo oto mamy przepełniony zbędnym patosem ponad dziesięciominutowy spektakl, w którym to szorowanie powierzchni płaskiej przez Seiyę przeplata się z „dziwnymi” wyznaniami Ikkiego w stronę Rycerza Pegaza (miałam nieodparte wrażenie, że za chwilę usłyszę z ust Feniksa: „Seiya, kocham cię”), pojawieniem się Złotej Zbroi Strzelca (no jakże by inaczej), a następnie kilkuminutowym wahaniem się Pegaza – strzelić czy nie strzelić, oto jest pytanie! Całość została zwieńczona finałową „gadką” Saori o tym, jak to ona i jej Rycerze będą bronić świata przed zakusami złych bogów.
Fabuła o tyle denerwuje, że w tym filmie rozpoczyna się już bardzo silna kreacja Seiyi na wybrańca bogów, który choćby spadł na łeb na szyję z Mount Everestu, to i tak się będzie zaraz na niego wdrapywał, by ocalić Saori. Jednym słowem, Seiya stanowi idealny materiał do reklamy Powerade – PADŁEŚ! POWSTAŃ! (Pewnie przyniosłaby mu to więcej korzyści, niż kariera „podnóżka” Ateny). Pod względem technicznym film również nie odznacza się zbyt wysokim poziomem. Co prawda, graficznie (jak na lata 80.) prezentuje się dosyć dobrze, natomiast podkład muzyczny zupełnie nie pasuje do całości fabuły.
Odniosłam wrażenie, jakby ktoś stał gdzieś w oddali - i jak mu się przypomni – wciskał na magnetofonie PLAY. Akcja toczy się zbyt szybko, widz nie ma czasu na zapoznanie się z nowymi postaciami przewijającymi się przez całość filmu, a przede wszystkim nudzi schematyzm i przewidywalność fabuły.
Podsumowując pierwszy film kinowy, będący próbą przeniesienia przygód dzielnych Rycerzy Ateny na srebrny ekran, mocno rozczarowuje i przede wszystkim nudzi. Wnosi bardzo niewiele nowego do całości przygód bohaterów Saint Seiya. W mojej opinii, Historia Złotego Jabłka może stanowić jedynie ciekawostkę dla fanów o stalowych nerwach … i nikogo innego.
Plusy:
- postać bogini niezgody Eris,
- śmierć Christa i próba zabicia Hyougi przez Eris,
- Hyouga i arbuzy
- dzieci z sierociństwa, czyli pewna dawka humoru
- przyzwoita muzyka
|
Minusy :
- schematyczność i przewidywalność fabuły,
- podkład muzyczny, który nie pasuje do fabuły
- Widmowi Rycerze Eris – brak oryginalności,
- ciągle powtarzające się te same motywy,
- rażący brak logiki,
- kreacja Seiyi na wybrańca,
- nudne i patetyczne zakończenie,
- bierność Saori (nihil novi)
- jedynie 45 minutowy czas trwania filmu.
|
MOJA OCENA: 2,5/10
30.09.2015 Tekst: Hekate Grafika: Jamnik-sst |