Rozdział 14 -w którym Hyoga wychodzi z zamknięcia, a Shaka wręcz przeciwnie-
Zamek zaskrzypiał. Hyoga poderwał się ze zdziwieniem z łóżka. Drzwi uchyliły się, wpuszczając do pokoju smugę światła. Zmrużył oczy, gdy jasność oślepiła go. Przysłonił dłonią twarz. W progu stał, nieznany mu, mężczyzna. -Chodź! - powiedział pośpiesznie. - Adanael cię wzywa. Hyoga wcale nie ucieszyło to, że wreszcie może wyjść z pokoju, który był mu więzieniem przez tyle dni. Domyślał się co to może znacz... Pewni Shaka juz nie żył. Powoli zsunął się z łóżka. Czuł sie słaby, po tylu dniach w zamknięciu. Na drżących z wysiłku nogach, wyszedł na jasno oświetlony korytarz. Przyzwyczajone do ciemności oczy, piekły go i łzawiły, ale ruszył za mężczyzną. Po chwili znalazł się w dobrze mu znanym, eleganckim gabinecie Adanaela. Gospodarz, jak zwykle nienagannie ubrany, przywitał go radośnie. Hyoga zatonął w objęciu jego silnych ramion. -Usiądź.- szepnął starszy wampir, podsuwając skórzany fotel. - Jesteś osłabiony po takiej głodówce. Jutro pójdziemy na polowanie. Mam nadzieję, że się bardzo na mnie nie gniewasz, bo gniewasz się na pewno. Ale nie martw się... Już tam nie wrócisz. Hyoga spojrzał na niego ze złością. -Co mu zrobiłeś? Co zrobiłeś Shace?! Adanelowi zrzedła mina. Odarował Hyogę spojrzeniem, pełnym rozczarowania. -On mu nic nie zrobił. Cygnus ze zdziwieniem podążył wzrokiem w kierunku, z którego dochodził głos. Pod ścianą stał Laurance, którego dotąd nie zauważył. Wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. -Co? - zapytał Hyoga. -Ja się zająłem twoim złotowłosym przyjacielem. -Gdzie on jest? Co z nim zrobiłeś? Cygnus poderwał się z krzesła. Zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się. Adanael chwycił go i ostrożnie posadził na fotelu. -Nie martw się. Zapewniłem Shace niezwykłą śmierć. Prawie tak niezwykłą jak on sam. Myślę, że mu się podoba, jeśli jeszcze nie skonał... Laurance roześmiał się, potrząsając rudą czupryną.
* * *
Shaka ocknął się. Uderzony policzek, promieniował bólem na całą jego twarz. Leżał na jakimś miękkim, zimnym podłożu. Dookoła było przeraźliwie ciemno. Nie widział nic. Uniósł rękę, by przyłożyć ją do obolałej twarzy. Uderzył w coś twardego. Jęknął cicho. Uniósł obie dłonie, tym razem ostrożniej. Po chwili natrafił na opór. Zaczął wodzić dłonią po powierzchni, starając się zorientować gdzie jest. Pod palcami czuł coś miłego w dotyku, tak jakby aksamit... Ścianki otaczały go ze wszystkich stron. Był chyba zamknięty w jakieś skrzyni. Uniósł ostrożnie dłoń w pobliże twarzy. Rozbłysła kulą jasności. Gęsta ciemność ustąpiła przed blaskiem. Shaka zachłysnął się z wrażenia. Ze wszystkich stron otaczały go pięknie udrapowany biały materiał. Był w trumnie! Pogrzebali go żywcem! Zaczął z całej siły pchać ciężkie wieko, ale nawet nie drgnęło. Poczuł jak ogarnia go panika. Zaczął się szarpać, kopiąc ścianki. Przez głowę przebiegło mu tysiące myśli. Co miał teraz zrobić? Czy ktokolwiek ruszy mu na ratunek, a jeśli tak to czy zdąży, bo powietrza nie starczy mu na długo. Nie chciał tak umierać!
Następna część: rozdział 15 |