Rozdział V -w którym panuje senna atmosfera-
Aiolia oparł głowę o szybę, patrząc w mrok nocy. Deszcz głucho uderzał o szyby, pozostawiając na nich długie smugi. Jego nierówny rytm prawie zagłuszał monotonne tykanie ogromnego, stojącego w pokoju zegara. Rycerz ze zrezygnowaniem spojrzał na jego ozdobną tarczę. Było dopiero za pięć dwunasta. Te dwie godziny warty zdawały mu si wiecznością, a miał czuwać do rana. Ziewnął, przeciągając się. Po czym znów wbił wzrok w zaparowaną szybę. Spływające po oknie strugi deszczu, zasłaniały, rozpościerający się na zewnątrz świat, a odbijając w tafli postać rycerza. Aiolia poprawił włosy, przeczesując je palcami. Potarł klejące mu się ze zmęczenia powieki. Gdy ponownie uniósł oczy, w odbiciu w oknie zobaczył stojącą tuż za nim postać, spowitą w czarną opokę. Rycerz skamieniał. Zanim zdążył zareagować cios w głowę powalił go na ziemię. Aiolię powoli otoczyła ciemność. Zegar wybił dwunastą...
* * *
Shaka poruszył się niespokojnie we śnie. Wymamrotał coś, gdy zimne dłonie przejechały po jego ciele. Naprężył się, czując na sobie wilgotne usta, błądzące po jego szyi. -Shaka...-miękki głos wyszeptał mu prosto do ucha.-Obudź się... Blondyn powoli otworzył oczy. Delikatne dłonie błądziły po jego nagiej piersi. Na karku czuł ciepły oddech. -Milo? Milo, co ty robisz?-zapytał szeptem, lekko drżąc. -Cicho.. Nic nie mów.-odparł Scorpio z uśmiechem, po czym przy łożył swoje usta do lekko rozwartych warg Shaki. Ich języki zetknęły się w początkowo nieśmiałym, a potem coraz namiętniejszym tańcu. Blondyn zarzucił ramię na kark Mila, obejmując go delikatnie. Odsunęli się na chwilę od siebie, zaczerpując powietrza, by po chwili znów połączyć się w pocałunku. -Milo...-wyszeptał Shaka, wyginając plecy w łuk, gdy usta przyjaciela zetknęły się z jego piersią. -Milo! Kolejny pocałunek niespodziewanie zamiast przyjemnego ciepła przyniósł ból. Shaka szarpnął się czując silne ugryzienie w szyję. Jego krzyk przeszył nocną ciszę.
* * *
Milo poderwał się z łóżka, słysząc głośny krzyk. Na wpół rozbudzony, na wpół jeszcze śpiąc, rozejrzał sie po pokoju. Nie zdążył się niczego dopatrzeć, bo twarda, udekorowana ogromny pierścienie pięść trafiła go prosto w nos. Upadł zemdlony w miękkie poduszki i od razu otoczyła go ciemność.
* * *
Seiyę przebudził czyjś krzyk. Przewrócił sie tylko na drugi bok. Z pewnością tylko mu się wydawało. Zresztą w pałacu byli trzej złoci rycerze... Z nimi mógł czuć sie bezpiecznie. Zachrapał głośno.
Następna część: Rozdział 6 |