Rozdział IV -w którym Shaka zdecydowanie za dużo mówi-
Hyoga wymknął się bezszelestnie na taras. Z ulgą odetchnął mroźnym, nocnym powietrzem. Miał już dość siedzenia wśród czterech ścian. Czuł sie jak ptak, zamknięty w klatce. Miał nadzieję, że to uczucie minie, a samopoczucie mu się poprawi, gdy wróci do budynku Fundacji i znów otoczą go bliscy mu ludzie, ale niestety mylił się. Wciąż dręczyło go wyobcowanie. Mimo iż przyjaciele starali się tego nie okazywać, on wyraźnie czuł, że stosunki między nim nie są jak dawniej. Wszystko się zmieniło... Był jak nieproszony gość, ktoś kto zsyła niebezpieczeństwo na cały dom, ale kogo nikt nie odważy się wyprosić. Hyoga najchętniej sam by się wyniósł. Gdyby tylko wiedział gdzie ma iść... Nagle usłyszał szelest. Odskoczył w tył, w stronę drzwi, przygotowując się na atak. Odpowiedział mu jedynie cichy śmiech. Spojrzał w kierunku, z którego dochodził. W cieniu, było widać jedynie zarys postaci, siedzącej w nonszalanckiej pozycji na balustradzie. W świetle przejeżdżającego samochodu, zalśniły złote włosy intruza. No tak... Hyoga wiedział o przybyciu złotych rycerzy, choć żadnego z nich jeszcze nie widział. Wolał ich unikać i schodzić z ich drogi. -Nie bądź taki strachliwy-powiedział Shaka, przechylając głowę w jego stronę. Mimo iż miał zamknięte oczy, Hyoga miał wrażenie, że przeszywa go wzrokiem na wylot.-Czy nie powinno być odwrotnie? Czy to nie ja powinienem się ciebie bać?-ciągnął z kpiną w głosie. -Co ty tu robisz? -Pilnuję cię... Sprawdzam, czy nie odwiedził cię żaden, gustujący w krwi gość. Nie przejmuj się moją obecnością, mogę udawać, że mnie nie ma... -Jesteście tu żeby mnie chronić?-zapytał Hyoga, mrużąc ze złością oczy. -Tak.-odparł Shaka, przerzucając nogę za barierkę i wyłaniając się z cienia. - Co noc kto inny trzyma wartę. -Po co? Skąd ta pewność, że w ogóle ktoś się zjawi, by mnie zaatakować? Shaka uśmiechnął się lekko. -Wystarczy się tylko zastanowić... Gdyby chcieli cię po prostu zabić, zrobiliby to już dawno, a już na pewno się zmieniliby cię w wampira. Musieli mieć jakiś powód, by przekazać ci swoją krew. Być może chcą sie zabawić i wkrótce rzeczywiście cię zgładzą, może będą próbować wciągnąć cię w swoje szeregi, jednak na pewno nie pozostawią cię w spokoju i nie odejdą. Wystarczyłoby, że nabrałbyś sił i nauczył się wykorzystywać to kim teraz jesteś, a stałbyś się dla nich potężnym wrogiem. Może teraz czujesz się osłabiony i zagubiony, jednak to, że popłynęła w twoich żyłach ich krew tylko cię wzmacnia. Teoretycznie nie można cię zabić, bo już nie żyjesz. Niedługo zyskasz siłę i szybkość obcą człowiekowi, a lata nieśmiertelności przyniosą ci ogromną mądrość. Masz w dłoniach broń potężniejszą niż ci się to wydaje. Choć... Twoi wrogowie też ją dzierżą i potrafią o wiele lepiej ją wykorzystywać. Każdy wampir z wiekiem zyskuje moc, coraz lepiej rozumie swoje umiejętności i coraz skuteczniejszej z nich korzysta. Shaka zamilkł. Nagły podmuch wiatru, poderwał jego włosy do tańca, by po chwili odejść zostawiając jedynie rozedrgane liście na pobliskich drzewach. Hyoga podszedł do barierki i oparł się o nią z posępną miną. Słowa Shaki zostawiły w jego sercu lekkie uczucie gniewu i żalu. To co złoty rycerz nazwał potęgą, on postrzegał jedynie w kategorii słabości. Czuł niechęć do może i mądrych, ale burzących mu obraz całej jego sytuacji rad. -Skąd to wszystko wiesz?-zapytał Hyoga, starając się, by jego głos nie zadrżał. Shaka wzruszył ramionami. -Powiedzmy, że otrzymałem bardziej... teoretyczne wykształcenie niż ty. Analizowanie świątynnych archiwów nie było takie bezsensowne... Przynajmniej wiem z kim dotąd Sanktuarium miało okazję walczyć i z kim jeszcze będzie miało okazję. Zawsze dobrze jest wiedzieć o wrogu cokolwiek, zanim podejdzie się do starcia z nim. -Chcesz powiedzieć, że Sanktuarium walczyło już z wampirami?- Hyoga zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. -Tak...Ale to było dawno temu. -Czy ktoś wtedy stał się wampirem? Ktoś z naszych? Shaka jedynie kiwnął potwierdzająco głową, po czym pośpiesznie dodał: -Możesz się nie łudzić... Postanowił za wszelką cenę walczyć z tymi, którzy go nim uczynili. Niektórzy uważają to za bohaterską postawę. Wątpię czy bohaterskim można nazwać pragnienie zemsty, które doprowadziło do wojny i wielu niepotrzebnych ofiar. Oczywiście ów rycerz nie pożył długo. Został spalony żywcem przez przeciwników. Hyoga, pogrążony we własnych myślach, przyjął zasępiony wyraz twarzy. -Co mam robić?-zapytał na wpół siebie, na wpół czuwającego w cieniu Shakę. -Jeżeli zaproponują ci przystąpienie w swoje szeregi dobrze się zastanów. Możesz z nimi walczyć, lecz twoja przegrana jest nieunikniona, możesz do nich dołączyć i zbierać siły, kłębić w sobie nienawiść i zemścić się po latach, mając o wiele większe szanse. Czasem o wiele łatwiej jest zniszczyć coś od środka.
Następna część: Rozdział V |