Pierwsze co zrobił Milo, gdy wpadł do komnaty to zmasowany atak na jednostki, ubrane w bordowe szaty. Sylph tylko cudem uniknął Scarlet Needle zeskakując w bok ze stołu, na którym dotąd siedział. Z typową dla siebie gracją wylądował na kolanach, na samym środku pokoju. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować co się dzieje, Seiya zaatakował klęczącego mężczyznę. Z Sylphem byłoby krucho, gdyby nie jego młody towarzysz, w punkowym stroju, który popchnął sainta tak, że jego meteory poleciały w innym kierunku, niż zamierzony. Wazon na stole rozprysł się na tysiące kawałków. -Jasna cholera!-wrzasnął Sylph, podrywając się na równe nogi i uskakując w bok, by toczący sie po podłodze Seiya nie zwalił go z nóg. Rycerz pegaza nie mógł zrzucić z siebie przeciwnika. W szarpaninie dostał w nos pieszczochą. -Ała!- krzyknął. -Może mi ktoś pomoże, co?! Reakcja była zaskakująca. Wszyscy skoczyli do walki. Wszyscy, oprócz Saori, wypchniętej brutalnie przez Shiona i Shaki, który osunął sie na ziemię i patrzył na kłębowisko szarpiących się ciał z szeroko otwartymi oczami. Sylph potrzebował zaledwie kilku chwil, by wydostać sie z tłumu. Równie nie wiele czasu zajęło mu zorientowanie się w chaosie, jaki zapanował. Przeskoczył nad tarzającym sie po podłodze Seiyi i jego przeciwnikiem i dopadł do Shaki. Uklęknął przed nim. -Tu jesteś... -Zostaw go!-wrzasnął za jego plecami Milo-Scarlet Needle! Sylph jedynie się skrzywił, gdy atak Mila trafił go w plecy. -Mądry ty jesteś?!-warknął, odwracając się w stronę rycerza skorpiona.-Jakbym się uchylił to trafiłbyś Shakę w twarz! Idiota! Pomiędzy jego palcami pojawiła się mlecznobiała, trzaskajšca wyładowaniami elektrycznymi kula. Strzepnął ją w kierunku Mila. Ten uskoczył w bok. Zanim udało mu się odzyskać równowagę Sylph był już przy nim. -Uważaj!-wrzasnął Shaka z przerażeniem w głosie.-Nie pozwól mu się dotknąć! Pochłonie twoje cosmo! Milo odtrącił dłoń Sylpha i odsunął się o kilka kroków. Tymczasem Marc, mimo iż przyparty do ściany doskonale się bawił. Machał swoim wielkim mieczem tak zamaszyście, że żaden z rycerzy nie mógł się nawet zbliżyć. Wszystkie ataki udawało mu się blokować lub uskakiwać przed nimi, jakby walka była dla niego dziecinną igraszką. -Hej, panie kierowniku!-wrzasnął do Sylpha, tnąc zamaszyście tuż przed nosem Hyogi.-Może byśmy tak się wycofali i przenieśli na otwartą przestrzeń, co? Skończył tylko mówić, a biała róża śmignęła mu koło ucha, chybiając zaledwie o centymetr. Spojrzał na Aphrodite, trzymającego kolejną różę w pogotowiu jak na wariata. Pokój był juz w kompletnej ruinie i prawdopodobnie to samo stałoby sie ze zdrowiem walczšcych, gdyby nie drzwi, które otworzyły się z hukiem, odciągając uwagę rycerzy. Do pomieszczenia wmaszerował młody mężczyzna z czapką z daszkiem na głowie, wprowadzony przez Kikiego. Przekleństwo Sylpha było wyjątkowo głośne i nieprzyzwoite. Chłopak przebiegł wzrokiem po całym pomieszczeniu. Gdy dojrzał wcišż szamotających się na podłodze dwóch młodych rycerzy pełnym wyrzutu głosem powiedział: -Kevin! Przestań natychmiast! Wojownik-punk uniósł wzrok i spojrzał w kierunku przybysza. -Ale Hart... Jeszcze chwilkę!-po czym walnął Seiyę prosto w nos. -Kevin! Przestań! To rozkaz! -O rany...-jęknął podnosząc się z oszołomionego pegaza.-Nie dacie się nawet zabawić! Ja... -Co ty tu robisz?-przerwał opryskliwym tonem Sylph, zwracajšc sie do mężczyzny w czapce.-Miałeś być przez dwa tygodnie na Florydzie... Hart przewrócił oczami, wzdychając. -Zero wiatru...-odparł.-A potem zaczął padać deszcz. Do dupy z takimi warunkami.... Serfować się nie dało. Wróciłem do Rience, a tam same wesołe nowiny mnie czekały. Mam nadzieję, że nim się dobrze wytłumaczysz, Sylph! -Z niczego nie musze ci się tłumaczyć... -Oj musisz, musisz... Tym razem się tak łatwo nie wywiniesz. A gdzie jest mój...-zaczął, omiatając salę wzrokiem i urwał, dostrzegając siedzącego pod ścianą Shakę, wpatrującego się w niego prawie ze łzami w oczach.-Oh! Tu jesteś! Podszedł do Virgo i nachylił się nad nim, całując go w policzek. -Stęskniłem się, słoneczko. Co ci się stało?-zapytał z troską w głosie, wskazując prowizoryczny bandaż na nodze Shaki. -To nic takiego-odparł Shaka z uśmiechem na twarzy. -Jak dziecko. Zaraz się toba zajmę. - powiedział Hart, po czym podniósł się i odwracając w stronę Sylpha. -No dobrze. To możesz już się zacząć tłumaczyć. -Jeśli byłeś w Rience znasz sytuację... -Owszem i nie rozumie czemu podejmujecie decyzje o rozpoczęciu wojny beze mnie! -Uznaliśmy sytuację za niepokojącą. -A co jest takiego niepokojącego w fakcie, że bibliotekarzowi zgubiło się kilka luźnych kartek, bo te rozpadające się starocie trudno nazwać książką?! Można było poczekać na mój powrót! -W księdze są poufne informacje. Ta sytuacja nie cierpiała zwłoki! -Jasne! Bibliotekarz sprawdza stan księgozbioru kiedy mu się chce, jakby się zorientował, że mu brakuje magicznego zeszytu po sześciu latach, też by wam było tak śpieszno?! Mina Sylpha wyrażała mieszankę złości i konsternacji. -Tak czy owak mam dość waszej samowoli! Koniec tego dobrego! Mamy jakiś rannych? Ponieważ Sylph zacisnął usta i wyraźnie nie miał ochoty odpowiadać, spomiędzy stojących w osłupieniu rycerzy wyłonił się Marc. -Praktycznie nie... Rany są niewielkie, możemy sobie nimi nie zawracać głowy. Ale Shaka... -Wiem-odparł pośpiesznie.-Jak rozumiem macie ze sobą uzdrowiciela? Marc jedynie kiwnął głową. -To poślijcie po niego, bo zanim on wbiegnie po tych schodach to Shaka nam tu zejdzie. A tak w ogóle to kto tu dowodzi?-zwrócił się w stronę rycerzy zodiaku. -Ja...-odparł bez przekonania Shion. Chłopak podszedł do niego, zdejmujac czapkę z głowy . Uścisnął dłoń Wielkiego Mistrza. -Kim ty właściwie jesteś?-Shion wreszcie zadał wreszcie pytanie, które nurtowało chyba wszystkich rycerzy Ateny. -Ooo... Proszę mi wybaczyć.-odparł z uśmiechem.-Hart Ava. To ja jestem wcieleniem Buddy. Shiona aż przytkało ze zdziwienia. Pomiędzy wystrojoną Saori, wyglądającą jak księżniczka, a stojącym przed nim chłopakiem, przypominającym bardziej studenta, wybierającego się na miasto ze znajomymi była przepaść nie do przeskoczenia. Jak dwie osoby, w których obecna była ta sama, boska moc mogły być tak różne? -Bardzo mi przykro...-ciagnął tymczasem chłopak, co chwila wzdychając.-Proszę przyjść moje najszczersze przeprosiny. Całe szczęście, że moi ludzie nie wyrządzili żadnych szkód.- skrzywił się rozglądając po zdemolowanym pokoju.-Jeszcze raz przepraszam za kłopot i.... -Hart!-odezwał się Sylph zza jego pleców.-Księga się jeszcze nie znalazła... -Och... No tak. Pamiętasz jak pół roku temu wyjeżdżałeś?-zapytał nieoczekiwanie Shakę. Ten kiwnął potwierdzająco głową.-Prosiłeś bym ci pożyczył jakieś książki. Kazałem ci wziąć co chcesz... Zdaje się, że miałem ten magiczny zeszyt na półce między innymi tomikami. Musiałeś ją przez przypadek wziąć. Gdyby wzrok mógł zabijać, Sylph powaliłby wszystkich w promieniu wielu kilometrów. Rumieńce na jego twarzy przybrały szkarłatny kolor, dopasowując sie do koloru munduru, który nosił. -To my ją zaraz z Shaką przyniesiemy-dodał pośpiesznie Hart, doskakując do Shaki i podnosząc go.-żeby się już bibliotekarz nie denerwował. -Spójrz na minę mistrza-szepnął Shaka drżącym głosem.-Wiejmy stąd zanim nas rozniesie na strzępy... -Wiejmy-odparł równie cicho Hart. Oboje skoczyli do drzwi. Jeszcze nikt tak szybko nie zbiegał po świątynnych schodach...
AMEN!!!!
następny rozdział: Epilog, czyli idźcie już sobie |