Rozdział IV
Mimo problemów z zaśnięciem rycerze obudzili się rano rześcy i wypoczęci. Nerwy jednak zżerały ich mniej lub bardziej widocznie. Hyoga w ogóle nie chciał wyjść z łóżka, twierdząc, że mu dobrze, że kołdra jest taka miła i ciepła, a mecz jest głupi. Koledzy wyciągnęli go dopiero siłą. Łabędź jednak przy śniadaniu wciąż marudził, że po co on się na Sainta pchał, że teraz by chociaż pracował, a nie wygłupiał się na boisku. Humoru nie poprawił mu nawet ulubiony dżem truskawkowy, a Seiya zaczął się obawiać, czy z tej złości nie sfauluje stojącej najbliżej niego osoby. Lecz gdy Cygnus zobaczył minę Sagi na widok Kanona wysiadającego z autokaru zmienił nastawienie i w lepszym nastroju udał się do prowizorycznej szatni, jaką był namiot tuż przy wejściu do Koloseum. W szatniach wrzało jak w ulu. Trenerzy udzielali ostatnich rad zawodnikom, którzy przebierali się w swoje stroje i próbowali tworzyć fantastyczne fryzury, od których namiot nieraz zatrząsł się od śmiechu. - I pamiętajcie – nie szarżujcie, podawajcie i celujcie! – krzyknął Seiya, gdy piłkarze FC Sanctuary szykowali się do wejścia na boisko. Stanęli w kółku i wykrzyknęli swoje hasło ”You’ll never fight alone, ‘cause Athena is with us!”, po czym ustawili się w gęsiego i wyszli na murawę. Ogłuszył ich ryk z dziesiątek gardeł. Na trybunach wytworzył się wyraźny podział na kibiców Sanktuarium, ubranych w żółte koszulki, a fanów Asgardu i Posejdona, wymachujących biało – błękitnymi szalikami. Szli równym krokiem, wyćwiczonym podczas wielu prób wchodzenia na boisko. Przyjrzeli się też uważnie przeciwnikom. Oprócz wymienionych wcześniej Kanona, Izaaka, Tholla, Mime’a, Albericha i Zygfryda, do gry wyszli też Bud z Sydem, Krishna, Hagen i Sorrento. Z powodu małej liczebności tej drużyny ławka rezerwowych świeciła pustkami – zasiedli na niej tylko Io i Kaysa, wraz z trenerem... Julianem. Seiya przyjrzał się uważnie przeciwnikom. Nie miał pojęcia o umiejętnościach Posejdona, wiedział jednak, że byle kogo na pewno nie wybrał. Ubrany na czerwono Izaak wydawał się mu wyjątkowo dumny z pozycji bramkarza. Mime szeptał coś Thollowi, niemalże klęczącemu. Bud i Syd stanęli bardzo blisko siebie, mierząc się wzrokiem. Reszta, poza Kanonem patrzącym wrogo na swego brata, wbijała wzrok albo gdzieś w pustkę, albo we własne buty. Następnie Pegaz przyjrzał się swojej drużynie. Saga odwdzięczał się bliźniakowi podobnie nienawistnym spojrzeniem. Muu poprawiał swoją grzywkę. Shura upewniał się, że Excalibur na pewno został ukryty. Hyoga przeczesywał niecierpliwie palcami włosy. ”Nie zapowiadają się obiecująco, bo Ronaldinho to oni nie są. Ale kto wie, co z nich wyjdzie w trakcie meczu” pomyślał Seiya. Na boisko wszedł Tatsumi, ubrany w czarny strój sędziego, a za nim dreptali wybrani na liniowych Baian i Fenrir. Nastąpiły wszystkie oficjalne powitania, chociaż podczas uścisku dłoni kapitanów bracia wyglądali jakby się siłowali i próbowali zabić wzrokiem jednocześnie. Wylosowano połowy, a Kiki przebrany za sowę oraz Thetis z berłem Hildy krążyli przy drużynach jako maskotki. Sędzia zagwizdał. Rozpoczął się mecz o Honor. Zgodnie za radą trenera ”sanktuarczycy” rozpoczęli grę spokojnie, troszcząc się o częste i szybkie podania. W 10. minucie publiczność rozkręcił Asterion, próbując dobić strzał z rożnego, Izaak pokazał jednak, że on i Isaacson mają coś wspólnego. Goście starali się zbliżyć do bramki przeciwników, co spowodowało groźną sytuację podbramkową. Seiya ile mógł to krzyczał rady, jednak po miesiącu darcia się na treningach gardło odmówiło mu posłuszeństwa i pokazywał tylko na migi, by coś poprawili. Nie obyło się bez fauli. Pierwszego zaliczył Saga, ale Kanon kopnął piłkę nie tam gdzie trzeba i Shaka strzelił pięknego gola, czyniąc furorę na trybunach. Potem grali już tylko ostrzej, a Zygfryd wykorzystał moment nieuwagi przeciwników na wyrównanie wyników. Shaina w ostatniej chwili powstrzymała się od jadowitych przekleństw pod adresem ”pasiaków”, jak krótko nazywano Asgardczyków i Morskich Generałów. Jednak miarka się przebrała, gdy przez przypadek Bud uderzył Camusa z łokcia na tyle mocno, że polała się krew. Pozbawiony Wodnika, Seiya miał niezły orzech do zgryzienia kogo za niego wstawić. - Silverzy nie dorównują jego poziomowi – stwierdził ponuro, gdy gracze korzystając z chwili przerwy podeszli od niego – Shun też nie, bo jest lepszy na obronie. Pytanie więc – Ichi czy Nachi? - Z doświadczenia powiem że Ichi – odpowiedział Jabu – Zazwyczaj ja kończyłem z nim w drużynie, ale teraz go polecę, jego główki nie mają sobie równych! - Ale Ichi nigdy nie podawał, nie zapominaj – dodał Shiryuu – Seiya, do ciebie należy wybór, tylko błagamy, nie wybierz źle, bo wiesz, co ryzykujemy! - Niech wam będzie – mruknął im Pegaz – Ichi, idziesz! Seiya nie żałował tej decyzji. Ichi, mistrz główek i zwodów, był świetnym piłkarzem, jednak mur utworzony z Tholla, Mime’a i Krishny oraz Izaaka na bramce okazali się dla niego nie do obejścia. Grali coraz wolniej, wyraźnie zmęczeni. Kanon odwdzięczył się bratu i otrzymał żółtą kartkę, na co kibice gospodarzy zareagowali głośnym gwizdem. Fani drugiej drużyny odwdzięczyli się gwizdaniem, gdy Jabu zahaczył się o wystające pędy roślin, które Aphrodite zapomniał usunąć. Pegaz spojrzał wściekle na Rycerza Ryb, który z niewinną miną wzruszył ramionami. - Miało być na przeciwników. A poza tym mógł patrzeć pod nogi. - On ma patrzeć na piłkę i bramkę, a o nie pod nogi – wychrypiał Seiya, choć chciał krzyknąć. Czuł, że do końca wakacji się nie odezwie, a dopiero w styczniu będzie mógł myśleć o jakichkolwiek kłótniach z Hyogą. Tatsumi zagwizdał. Koniec połowy, doliczone dwie, które nie miały szans niczego zmienić. Grali już totalnie wyczerpani, jedyne o czym marzyli to te 10 minut przerwy i przyjemnie chłodny napój. - Nie było źle – trener sumował ich osiągnięcia w szatni – Ale nie możemy skończyć remisem, bo wtedy na pewno będzie drugi mecz, czego chyba nie chcecie. - Nie! – odezwał się chórek głosów. - I cieszy mnie to. Pokażcie, na co was stać, i nie zawiedźcie mnie ani Saori, bo wypruje wnętrzności z nas wszystkich po kolei, ode mnie zaczynając. - Cóż by to była za strata – rzekł tragicznie Hyoga. W szatni rozbrzmiał śmiech. Seiya spojrzał na zegar. - No, to dajecie! Czekam na 88 do 1 – krzyknął ostatkiem sił Seiya. Rycerze wstali i pojedynczo wyszli z namiotu na boisko. ”Gdybym nie był trenerem, musiałbym być graczem” pomyślał Pegaz, „Ale cieszę się z tego, że mogłem im chociaż coś wbić do głów. A niech im się teraz wiedzie!” Rozpoczęła się druga połowa. |