Rozdział III
Wszyscy z coraz większym zniecierpliwieniem czekali na mecz. Kiki zaliczał coraz więcej wycieczek do Świątyni Raka, często wychodząc w niej w nienajlepszym humorze. DeathMask utrzymywał jednak wygląd masktotki w jak największej tajemnicy. Aphrodite regularnie podlewał i przycinał murawę, zadbał też o elegancką szachownicę. Shaina zmusiła się do regularnych odwiedzin Seiyi w celu dokształcenia się w piłce nożnej na tyle, by móc komentować mecz, gdyż, jak to mówiła, ”Nie będę mogła odmawiać Atenie, dopóki ona siedzi w Sanktuarium”, mimo iż pomysł meczu bardzo jej się podobał. ”Piłkarze”, jeśli można ich takim mianem określić, też czynili coraz większe postępy. Najbardzej zmotywowany był chyba Saga, który, gdy dowiedział się, że jest napastnikiem i kapitanem, robił sobie coraz to większe nadzieje na bezkarne skopanie swego bliźniaka. Jednak nie tylko on chciał wygrać. Jabu miał rację - dla Goldów był to mecz o Honor, i to przez duże ”H”. Większość tylko dąsała się o to, że będzie musiało zrobić sobie gustowne koczki, by włosy im nie przeszkadzały podczas gry. Wreszcie, w połowie lipca, przyszły kostiumy, zamówione przez Fundację. Nawet Seiya był pod wrażeniem co do wyboru kolorów i innych drobiazgów. Były to granatowe spodenki i złotożółte koszulki z okrągłym logiem, na którym była sówka, pod którą był napis ”FC Sanctuary”. W miejscy głównego sponsora był napis po grecku, znaczący ”Atena”, gdyż Saori zrezygnowała z uznania za sponsora własnej Fundacji. Na plecach, również po grecku, było napisane imię zawodnika. - Najważniejsze, że drużynie się podoba – skomentował strój Pegaz. Czas płynął nieubłaganie. Tydzień przed występem Seiya jako trener musiał zwiększyć ilość treningów do trzech dwugodzinnych dziennie, z czego jeden był całkowicie poświecony teoretyce i taktyce. Czuł się nieco zażenowany, widząc tyle par oczu wbitych w niego i maleńką tablicę – jedyną, jaką znalazł, i na której można było pisać. Musiał się jednak wykazać niezwykłą cierpliwością, gdyż zieloni w tym temacie Silverzy i Goldzi ciągle o coś pytali. Często w tym wyręczali go przyjaciele, jednak i tak po powrocie do domu był padnięty.
Nadszedł 31 lipca. Całe Sanktuarium, wykończone nerwowo, modliło się, by to wszystko się już skończyło. Na wyraźne polecenie Saori ci, co ”nic nie robili”, mieli stroić Koloseum i zająć się wyrobem , jak to nazwała, ”sprzętu kibica”. Seiya natomiast zabrał kadrę na dłuugi spacer do lasu pod pretekstem ćwiczeń na łonie natury. Tak naprawdę to chodziło mu głównie o odprężenie i relaks, a nie kolejną dawkę nudnych ćwiczeń. Zamiast tego zabawiał kolegów wraz z innymi bronazmi opowieściami o ich początkach gry, gdyż miał nadzieję, że stwierdzą, że w porównaniu z nimi to i tak jak na pierwszy miesiąc są świetni. I wyszło mu to idealnie. Saga powiedział : - Jeśli przegramy, to chyba oddam zbroję i dołączę do Dokho, by ukryć się przed światem, a zwłaszcza przed moim braciszkiem. - Jak przegramy, to Rozan przeżyje oblężenie – mruknął Shaka, dopijając resztkę wina ze swojego kubka. - Narzekacie! – oburzył się Shun – Nie ufacie sobie? Weźcie z nas przykład! - Mamy prawie dać się zabić, a potem prawie zmartwychwstać? – spytał Muu – Nie przesadzajcie, zmartwychwstanie nic nie da, jak Saori nas zabije, a zresztą i tak będę wolał Hades niż rewanż. - Ej, no chyba aż tak źle nie będzie że Atena nas pozabija – dodał Shiryuu – Chyba nie będzie marnować elity swoich rycerzy tylko po to, by oni mogli sobie posłuchać grania Thanatoas! Roześmiali się głośno. Do Sanktuarium wrócili dopiero z zachodem słońca. W bramie czekała na nich zniecierpliwiona Saori. - Gdzie wyście się szlajali!? – rzuciła od razu – Kiki nie mógł was namierzyć, a macie być jutro wyspani i u szczytu swoich możliwości! Ale jazda do łóżek! - Żeby mi takie dziecko rozkazywało – mruknęło kilku Goldów na odchodne, jednak posłuszni bogini udali się do swoich świątyń. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Emocje dały o sobie znać w najgorszy możliwy sposób: poprzez bezsenność. Shaka zamiast spać medytował. Jabu, Ichi i Nachi krążyli bezgłośnie po izbie, rozmyślając nad jutrzejszym dniem. Saga siedział nad kolejnym kubkiem herbaty, wbijając pusty wzrok w kartkę z narysowaną taktyką. Muu zajmował czas podnoszeniem telekinezą drobnych przedmiotów, nie wiedząc nawet po co. Milo i Camus spotkali się w świątyni Wodnika, rozmawiając cicho, jak to było kiedyś, jak to było, jak to oni uczyli się panować nad własnym Cosmo. Silverzy jednak spali, ufając własnym siłom, a w snach widzieli siebie strzelających kolejne bramki. A Pan Trener i jego najbliżsi przyjaciele siedzieli przy stole, patrząc tępo na blat i milcząc. Nie poruszali się, trwali tak jak w transie. Nie odczuwali łagodnego Cosmo Ateny, które zawsze koiło ich nerwy – Saori zasnęła, po raz kolejny zawierzając swym rycerzom. Nagle Seiya wstał i wyszedł. Koledzy powiedli za nim wzrokiem, zastanawiając się, kiedy wróci. Gdy wyszedł, od razu owiał go ciepły, letni wietrzyk. Noc była pogodna, na jutro szykowała się idealna pogoda. Westchnął, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak wielki ciężar przyjął na swe barki. O ile wyszkolenie kolegów z Sanktuarium nie stanowiło problemu, to walka o Honor była ich zdaniem ważniejsza od Wielkiej Wojny. Co oni zrobią, gdy przegrają? Czy Julian i Hilda zgodzą się na rewanż? A jeśli wygrają, to czy Saori nie wymyśli jakiś mistrzostw? A może zrobią jedną wielką integracyjną drużynę przeciw Spectranom? ”Co ja jeden mogę przeciw Atenie?” spytał się w duchu i ponownie westchnął. Odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem zmierzył ku domowi. W chatce nie paliło się już światło, podobnie jak w większości mieszkań przy świątyniach. Kąciki ust wygięły mu się w uśmiech. - Zawierzyłem wam coś więcej niż własne życie. Zawierzyłem wam honor swój, Ateny i całego Sanktuarium. Błągam, nie zawiedźcie jej – szepnął w stronę świątyń i udał się na spoczynek, by choć na chwilę zapomnieć o jutrzejszym dniu, który na pewno przejdzie do historii.
Następna część: Rozdział 4 |