- Wybieraj. Słowo wibrowało w powietrzu, a on stał. Stał i patrzył. Po prostu? Nie, nie do końca po prostu. Było coś w jego postawie, w spojrzeniu, sprawiało, że ta sytuacja nabierała znaczenia. Oto ważyły się losy wojny i to on, właśnie on, miał zdecydować. Tyle, że ta wiedza nie była mu dana. Dla niego był to wybór między ośmieszeniem, poniżeniem i służbą od której wolałby śmierć, a dalszym byciem nikim. I co było gorsze? Nie wiedział. „Nie uklęknę.” Myśl przemknęła przez jego głowę niczym błyskawica. „Nie zmuszą mnie do tego. Mam gdzieś tą wojnę, a jego życie tym bardziej. Mógłbym sam go zabić. Ją również. Mógłbym ich pokonać, przejąć władzę, mógłbym odejść i zniknąć, rozpłynąć się w cieniu, którym mam zostać, mógłbym…” Opadł na jedno kolano i spuścił głowę. Patrzył na nierówną, pokrytą lodem posadkę. Jego oczy były nieruchome, myśli natomiast osiągały prędkość światła. Otaczał go półmrok, do którego tak się już przyzwyczaił, ze nawet go nie zauważył. Nierówna, kamienna posadzka, tak różna od wykonanych z grubych, niedopasowanych bali ścian, zbliżyła się zdecydowanie za szybko. Rozległ się głośny brzdęk i po podłodze rozsypały się fragmenty stłuczonego garnka, wraz z kawałkami suszonego mięsa, które miało starczyć na najbliższe dwa miesiące. W rzeczywistości na jakieś dwa tygodnie, później pozostawały już tylko modlitwy do Odyna. Klęczący na podłodze, najwyżej ośmioletni, chłopiec przebiegł wzrokiem po bałaganie i zadrżał. Nie z zimna, do niego był przyzwyczajony. „Odynie… tato przyłoży mi paskiem”. Za drzwiami rozległy się ciężkie, ale szybkie kroki, po chwili w izbie pojawiła się ciemna sylwetka wielkiego człowieka. Nabiegłe krwią oczy zawirowały, w ułamku sekundy rejestrując sytuację. Malec nawet nie zdążył się pozbierać. Szybko wcisnął się pod stół, kuląc w najdalszym kącie. Zdarte do krwi kolana zakuły boleśnie, ale on nawet tego nie zauważył. Rozszerzonymi oczami wpatrywał się w zbliżającego się człowieka. Wielka łapa niczym wąż wystrzeliła w jego kierunku i zakleszczyła na ramieniu. Jedno szarpnięcie wyciągnęło go spod stołu. W oczach chłopca pojawiły się łzy. Ciągnąc za wykręconą rękę człowiek podniósł go na wysokość swojej twarzy… Zagubiona śnieżynka wślizgnęła się na taras i wpadła mu do oka. Zamrugał. Znowu śnieg, mróz i zimno. Powstrzymał westchnięcie. To i tak by nic nie zmieniło. Gdyby życzenia ludzi, nawet tych zwykłych, mogły zmieniać świat, śniegi Asgardu dawno by się stopiły, a wokół wyrosłyby palmy, czymkolwiek one tak naprawdę są. Księżniczka znowu odwróciła się do niego. Widział fragment jej sukni, ciągnącej się po posadzce, gdy podchodziła bliżej, ale nie podniósł głowy. Gdyby teraz to zrobił mogłaby zobaczyć w jego oczach nienawiść i żal, tak długo w nim narastające. Wątpił, aby władczyni, choćby i tak niewielkiego, zamrożonego kraiku, takie uczucia przypadły do gustu, nawet jeśli miał do nich prawo. Patrzył na ziemię, czując jak wolno, bardzo wolno, prześlizgują się koło niego nieubłagane sekundy. Chciało mu się wyć, bić, uderzać we wszystko, co wpadnie mu pod rękę, byleby czas zaczął płynąć szybciej. By mógł w końcu wstać i odejść stąd. W śnieżycę, w pokryte uśpionym lasem i lodem góry. Życie nigdy go nie oszczędzało, los wyjątkowo okrutnie skazywał go na najcięższe próby i po co? Żeby teraz przed nią klęczał? Żeby przyjął rolę, jaką mu przeznaczyła? Jeszcze nic, nigdy, nie bolało tak, jak ta rozmowa, a przecież tu nikt go nie bił. Nikt nie zmuszał do klęczenia. Jedyne pęta, które go trzymały nałożył on sam. I nie potrafił się z nich uwolnić. Bijące od posadzki zimno w końcu zaczęło mu dokuczać. Na początku delikatnie, aby w końcu wzmóc się niczym narastający ból zęba, wbijając lodowe igiełki w jego nogi i mrożącymi falami rozchodzić się po całym ciele. A on klęczał i słuchał rozkazów. Ukryta w cieniu dłoń spazmatycznie zaciskała się w pięść, aby po chwili z wielkim wysiłkiem woli zostać rozluźniona na kilka sekund, zanim ten, tak w tej chwili naturalny, ruch się powtórzy. Powstrzymywał go, jednak przekonania. Gdzieś w głębi jego oczu czaiła się coraz silniejsza chęć, aby uderzyć. W posadzkę, w ścianę lub w coś bardziej kruchego, a chyba najbardziej w twarz stojącej nad nim kobiety. Ale to było niemożliwe. Klęczał i słuchał. A krew się w nim gotowała. Nie wiedział czy ona to zauważyła, w każdym razie niczym nie dała po sobie tego poznać. Stała nad nim i mówiła. Powoli, stanowczo dobierając słowa, które tak naprawdę nic nie znaczyły. Nawet nie wiedział, co właściwie chciała mu przekazać, nie starał się uważać. Nie chciał wysłuchiwać o tym jak ważni są Święci Wojownicy, co mogą dzięki nim zyskać, jak wiele znaczy ich misja. Skończyło się. Dwa, lodowate, a jednak tak wyczekiwane słowa zabrzmiały w mroźnym powietrzu, zaszeleściła suknia, gdy księżniczka odwracała się od niego, aby podejść do barierki. Audiencja skończona. Był wolny, mógł odejść w tak upragnioną ciemność, pozwolić się jej pochłonąć i choć na kilka godzin, na tą jedną noc, przestać istnieć dla świata z własnej woli, zanim wepchną go w cień na stałe bezlitosne rozkazy i jego własna słabość. Bo jak inaczej to nazwać? Szybko wstał i odszedł, nawet się nie oglądając. Bez pokłonu czy grzecznych słów, które życzyłyby jej dobrej nocy. Coraz mocniejszy głos, gdzieś w nim samym miał nadzieję, że to będzie dla niej koszmarna noc. Przez okno, w którym o założeniu szyby nikt nigdy nie pomyślał, wpadały do ciemnego korytarza migoczące promienie pełni księżyca. Zatrzymał się i spojrzał na rozciągający się za zamkiem, srebrzysty, pozornie uśpiony krajobraz. Jego wzrok sam pomknął wzdłuż najdalszych skał, do miejsca, w którym powinien teraz być, gdyby nadal mógł być człowiekiem. Kimś, kto ma własne życie, wolę i przyszłość. Kroki rozległy się niespodziewanie, nagle w otaczającej go ciszy, dając zaledwie kilka sekund na reakcję. Szarpnął drzwi najbliższego pomieszczenia i wślizgnął się za nie. Przez pozostawioną szparę mignęła mu niewysoka sylwetka w czerwonej zbroi. Jasne włosy powiewały za nią, poddając się prędkości. Minęło jeszcze kilka sekund i korytarz znowu był pusty. Wyszedł z kryjówki i spojrzał na księżyc. Uśmiechnął się, uśmiechem, w którym był żal, gorycz, nienawiść, ale nie radość. Święci Wojownicy zmierzali na spotkanie swojej księżniczki. |