Rozdział XXVIII - O poranku...
Mu zawahał się przed wejściem. Powinien zapukać? A może lepiej w ogóle nie wchodzić? Filiżanka z gorącą herbatą zadzwoniła cicho, gdy oparł tacę o drzwi. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami wciąż do końca nie wiedząc co zrobić. Po kilku sekundach, które jemu wydały się wiecznością, potrząsnął głową i nacisnął klamkę, wykorzystując tą resztę zdecydowania, która jeszcze mu pozostała. Okno było odsłonięte i otwarte, wpuszczało do środka chłodniejsze podmuchy porannego wiatru. Gdzieś tam, na horyzoncie znowu zbierały się chmury, przygotowując się do kolejnego natarcia na Świątynię, ale były jeszcze bardzo odległe. Na razie. Na łóżku leżała dziewczyna, wciąż przykryta kocem i w nocnym stroju, ale nie spała już. Przeglądany chwilę temu album spoczywał na jej brzuchu, a ona sama patrzyła ze zdziwieniem na niespodziewanego gościa. Mu przyglądał się jej przez chwilę, po czym podszedł bliżej, przywołując na twarz uśmiech. - Pomyślałem, że raczej nie pojawisz się na śniadaniu, więc coś ci przyniosłem - zaśmiał się pod nosem widząc grymas na jej twarzy. Położył tacę na stoliku przy łóżku, a sam usiadł obok niej. - To jest lekkie, jakaś sałatka, jogurt i płatki. Na nic cięższego twój żołądek pewnie nie ma ochoty, a jeśli nawet to mu nie odpowiada, to jest jeszcze herbata... i tabletki na ból głowy oraz podobne dolegliwości. Tym razem ona też się roześmiała, po czym skrzywiła nieznacznie. - Czego ja się tu dowiaduję. Elita Świątyni nie ma zielonego pojęcia o komputerach, podstawach matematyki czy zwykłej pogawędce z osobami płci przeciwnej, ale za to tabletki na kaca zawsze się znajdą. - Nie podpuszczaj mnie, bo ci je zabiorę. - I do tego jeszcze mają skłonności sadystyczne. Wesoły śmiech zabrzmiał w pomieszczeniu, które dawno już go nie słyszało. Arin podniosła się i usiadła. Ból głowy dał o sobie znać dość przenikliwą falą, ale ona nadal uśmiechała się do brata, który podał jej herbatę. Album zsunął się na bok, czym zwrócił uwagę Mu. Rycerz Barana podniósł go i obejrzał. - Skąd to masz? - Było w pokoju, w którym wczoraj opatrywałeś mi rękę. Chciałam zobaczyć, co to. Spojrzał na chwilę na jej twarz, po czym znowu przeniósł wzrok na zdjęcia. Uśmiechnął się, zatrzymując dłoń na jednym. - Miałam wtedy krótsze włosy - usłyszał głos, którego tak naprawdę nie słyszał od bardzo dawna. Coś się zmieniło, coś pękło i Arin mówiła teraz zupełnie inaczej niż przez ostatnie kilkanaście dni. Tak, jak dawniej. Mu podniósł oczy i zobaczył, ze ona też patrzy na to zdjęcie, z dziwnym wyrazem twarzy. W jej oczach czaiło się coś na podobieństwo żalu. - I tą spinkę, którą dostałaś od Shaki, pamiętasz? Tą w kształcie kwiatu lotosu. - Tak... Shaka prawie się uśmiecha, zauważyłeś? - Rzeczywiście. Nigdy nie mogłem zrozumieć jak zdołałaś namówić go do zdjęcia. - Już nie pamiętam, o co wtedy chodziło. Grunt, że się zgodził. - Zrobiliśmy z nim wtedy prawdziwą sesję zdjęciową. Spojrzała na następne. Na nim byli we trójkę, ona w środku, pomiędzy Mu i Shaką, którzy ją obejmowali. Spinka w jej włosach odbijała promienie słońca. Już tak dawno zapomniała o tym prezencie. Nie wiedziała nawet, co się z nim stało. Wątpiła, aby go tak po prostu zgubiła, bo to na ogół jej się nie zdarzało, ale na pewno też nie znalazłaby go już w swoich rzeczach. Westchnęła cicho, tak, żeby Mu nie zauważył. To się zdarzało, powinna już przywyknąć. Później było jeszcze kilka innych zdjęć. Ona i Mu na lodach, urodziny rycerza Barana, na które podarowała mu razem z Shaką narty wodne. Mieli niezły ubaw, gdy podpuścili Mu, żeby je założył i poszedł pływać. Tylko potem musieli go ratować, bo nie umaił się z nich wyplątać, jak wpadł do wody. Następne zdjęcia zrobił im Shaka. Perfekcjonista. Wykonał je tak, jakby był zawodowym fotografem, w dodatku całkowicie bez ich wiedzy, za to z doskonałym wyczuciem czasu i chwili. Efektem był ciąg zdjęć z codziennych scen, gdy się sprzeczali, a potem przepraszali, podczas treningu, gotowania obiadu, spaceru na plażę czy jednej z licznych reprymend, jakie dawał jej brat, gdy znowu znikała na długo. Obrazy i chwile dawno minione stawały im przed oczami. Zarówno te, które sami wywoływali, jak i wspomnienia pojawiające się spontanicznie. Słodkie i wspaniałe... oraz okrutne, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że to minęło i już nie wróci. Ona była strażnikiem, oni rycerzami. Cień tej bariery znowu zaczął kłaść się między nimi i nic nie było w stanie go oddalić. Beztroska trwała jeszcze chwilę. Kilka minut słodkiego zapomnienia, które brutalnie przerwało pukanie do drzwi. Czar prysł w ułamku sekundy. - Mistrzu... - Kiki nieśmiało wychylił głowę zza drzwi. - W komnatach Wielkiego Mistrza zwołano koleją naradę, wzywają cię. Mu westchnął ciężko. - Już idę - wstał, pocałował Arin w policzek i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą, zapatrzoną w ostatnie zdjęcie. Mu podnosił jeden z treningowych mieczy, a dziewczyna była jakieś piętnaście metrów dalej. Odchodziła już, patrząc tylko przez ramię. - Tak blisko, a tak daleko - szepnęła.
* * *
Obudził go hałas. Stłumione przekleństwo, syk bólu, odgłos toczenia. Dźwięki zupełnie inne niż te, których się spodziewał. To i dziwny zapach, jakby spalenizny. Otworzył oczy i rozejrzał się. Ogółem do oglądania miał raczej niewiele, zwarzywszy na poziom światła rzucany przez pochodnię, toteż nie musiał szukać długo. Jakieś pięć metrów dalej Keria klęczała nad czymś, co przy dużej dawce optymizmu i tolerancji można by nazwać bezładną kupką patyków, które najwyraźniej miała zamiar podpalić. Do Fuego dopiero po chwili dotarło, że to coś miało najwyraźniej imitować ognisko, a przekleństwo było spowodowane zawaleniem się konstrukcji i poparzonymi palcami. Usiadł na posłaniu, przyciągając przy okazji jej spojrzenie. - Co robisz? Zaczerwieniła się trochę i wymamrotała pod nosem bliżej nieokreślone wyjaśnienie. - Możesz głośniej? Wzięła głęboki wdech. - Próbuję rozpalić ognisko. - Po co? - w jego głosie wyraźnie pobrzmiewało rozbawienie, chociaż ona jakoś nie dostrzegała tu nic śmiesznego. - Chciałam zrobić coś na śniadanie. - Coś innego niż twoje palce, mam nadzieję? - Jak jesteś taki mądry, to sam to zrób! Roześmiał się. - Jak sobie życzysz - mówiąc to grzebał w plecaku, w którym trzymał swoje rzeczy. - tylko, że przez dym z ogniska to najpewniej się tu udusimy, zwłaszcza, że drewno jest mokre. Poza tym ogniska trzeba pilnować, a wcześniej to w ogóle je ułożyć i rozpalić. Kłopotliwe, nie uważasz? - Możesz przestać? Wiem, że sobie z tym nie radzę, nie musisz mi dokładać. - Przepraszam - uśmiechnął się delikatnie. - Może spróbuj z tym? Mówiąc to wyciągnął z plecaka polową maszynkę gazową. Keria wytrzeszczyła oczy. - Skąd to masz? - A jak myślisz? Wiem, ze mój wygląd może mylić, ale ja jestem Włochem, nie Pigmejem. Znam pojęcie cywilizacja i nie zamierzam się go pozbawiać. Płynnym ruchem przygotował urządzenie do używania. - Czyli co mamy do jedzenia, oprócz twoich palców? - Jest kilka jajek i kiełbasek - spojrzała na niego dziwnie. - Patelnię też masz? - Oczywiście szefowo. Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Wolę nie wiedzieć, co jeszcze tam chowasz. - Trochę ubrań, zestaw małego spawacza, kombinezon do nurkowania, dwa kilo cegieł, procę, grubą linę i małego tygrysa - odpowiedział gładko. Roześmiała się, Fuego dołączył do niej po chwili. - Widziałeś kiedyś tygrysa na żywo? - Tak, kilka lat temu, jak Rada wysłała mnie do Indii. Miałem informatora w jednej ze Świątyń i tam opiekowali się tymi zwierzętami. - Nieźle. Ja nigdy nie byłam w Azji. Tylko Ameryka i Europa... no i Afryka, jak odwiedzałam Ertiana. - On jest z Afryki? W życiu bym się nie domyślił. - Właściwie, to pochodzi z Norwegii. Po tym jak Rada zabiła jego rodzinę wyjechał do Ruwenzori, stworzył tam prawdziwą fortecę. To są wysokie góry, częściowo pokryte lodem. W niższych częściach porasta je wyjątkowo bujny i piękny las. Pasmo przez większość czasu skryte jest w chmurach. Niewielu ludzi się tam zapuszcza. - Zielono i wilgotno. Zdecydowanie klimat nie dla mnie. Uśmiechnęła się szeroko. - Mi się tam podoba. Rzeczywiście wody jest sporo, ale mi to nie przeszkadza. - Tak, wiem. Długo się znacie z Ertanem? - Jakieś osiem lat, kilka razy byliśmy razem na misji. Fuego odchylił się i oparł plecami o kamień. - To dlatego był wobec ciebie taki otwarty. Zastanawiałem się czy według niego ja jestem jakąś wyjątkowo nieprzyjemną rosiczką, że aż tak mnie unikał. Keria zachichotała. - On lubi rosiczki, wiec raczej cię do nich nie porównał. - Dzięki - skrzywił się. - Nie patrz tak, ja też długo nie wiedziałam, co o tobie myśleć. Fuego wzruszył ramionami i zdjął z ognia patelnię. - Śniadanie gotowe - uśmiechnął się. - no to smacznego. - Smacznego.
* * *
- Ikki, nie mam najmniejszego zamiaru przynosić ci śniadania do łóżka, wstawaj! Rzeczony młodzieniec podniósł głowę i spojrzał za okno. Po chwili jęknął i przykrył głowę poduszką. - Shun, dopiero świta... daj mi spokój. Andromeda stanął w drzwiach pokoju. - Słońce wzeszło już dawno, tylko są chmury. Wstawaj. Brak reakcji. Shun zrobił kilka kroków do przodu. - No dalej, Ikki, nie wygłupiaj się. Za godzinę mamy być u Wielkiego Mistrza, zapomniałeś? Jedyną odpowiedzią było nieokreślone chrząknięcie gdzieś z wnętrza puchatej poduszki. Shun uśmiechnął się lekko, myśląc, że taki kształt głowy nawet nieźle do jego brata pasuje. - Ikki, ostrzegam cię... - Nie. Daj mi spokój. Atena też może spadać. Chcę spać. Andromeda wciąż się uśmiechał. Odczekał kilka minut, dając bratu szansę na przemyślenie tej decyzji, po czym podszedł i usiadł na ziemi przy nogach łóżka, ale we w miarę bezpiecznej odległości. Lewą ręką podniósł nieco przykrywający jego brata koc, przeciągając jednocześnie koniuszek, trzymanego w prawej dłoni, piórka po stopie Ikkiego. Tak jak się spodziewał, Feniks przesunął lekko nogę, zabierając ją z jego zasięgu. Shun przysunął się trochę bliżej i powtórzył operację. - Sadysta - rozległo się po kilku minutach. Ikki powoli usiadł i spojrzał z wyrzutem na brata, który szybko się podniósł i wycofał, zatrzymując przy drzwiach. - Mały sadysta. I na co komu młodsi bracia? Najpierw trzeba za nimi latać przez pół świata, żeby sobie przypadkiem paznokcia nie złamali, a potem takie to to nawet nie da się wyspać. - Trzeba było wczoraj iść spać, zamiast grać w karty z Seiyą. Wy go podpuszczacie, a on i tak ciągle przegrywa. Ikki uśmiechnął się, nie bez satysfakcji. - Ktoś musi, a tak to przynajmniej ma kto stawiać piwo, jak wrócimy do Japonii. - Ile już ma ci postawić? - Czternaście, czyli siedem litrów, ale rekordzistą jest i tak Hyoga. Ograł go na dziewiętnaście. Shun tylko westchnął i wyszedł z pokoju. - Ubieraj się - rzucił za siebie. - Nie chcę cię widzieć na śniadaniu w piżamie. Ikki patrzył za nim chwilę. - A to niby ja się rządzę. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, po czym wstał i rozpoczął poszukiwanie skarpetek.
* * *
Ertian szedł powoli wzdłuż klifu, zaciskając dłonie w pięści i starając się nie zwracać uwagi na ich drżenie. Właściwie, to nie był zły. Może trochę, ale bardziej na samego siebie niż cokolwiek lub kogokolwiek innego. Fakt, faktem, nikt do tej pory nigdy nie kazał mu się wynosić i była to dla niego nowa sytuacja, ale nie mógł powiedzieć, że całkiem niespodziewana. Przegiął i zdawał sobie z tego sprawę. Zatrzymał się i odwrócił w kierunku morza, wystawiając twarz na chłodny wiatr. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. W zasadzie mógłby wrócić do siebie i znowu zaszyć się w miejscu, do którego żaden wysłannik Rady nie miał już odwagi wchodzić. Azyl. Tak nazywano jego dom i nie było to dalekie od prawdy. Długo pracował nad zabezpieczeniem granic swojej domeny i rozsiewaniem plotek. Nie wszystkie były bezpodstawne. Teraz mógł cieszyć się niezwykłym urokiem zielonej, górskiej doliny, do której wstęp miał tylko on... no i zwierzęta. Nawet mieszkańcy pobliskiej wioski patrzyli na niego z niepokojem, gdy do niej przychodził. Kochał to miejsce, tam był jego dom. Mógłby wrócić i nikt nie miałby prawa mieć do niego o to pretensji, przecież sami kazali mu się wynosić. Tak byłoby najlepiej. Był tylko jeden problem... Znowu ruszył przed siebie wzdłuż wybrzeża, rozważając możliwości i starając się zagłuszyć wątpliwości. Niby co mógł teraz na to wszystko poradzić? Ale z drugiej strony... dał słowo. - Patrz pod nogi jak idziesz. Strażnik Ziemi zatrzymał się w pół kroku i spojrzał w dół, po czym odskoczył. Na krawędzi klifu siedział młody chłopak, na którego on przed chwilą o mało nie wszedł. Był tak zatopiony we własnych myślach, że nie zwrócił uwagi na to dokąd idzie... ani na ewentualne przeszkody po drodze. Teraz ta uosobiona bariera patrzyła na niego, trzymając w dłoni wyłączony już discman. - Antis?... - Wyrwało się Ertianowi. Strażnik Czasu i czegoś tam jeszcze był ostatnią osobą, której się tu spodziewał. A już na pewno znajdował się na samym dole listy ludzi, zwierząt i zjawisk, z którymi chciałby się spotkać, na której wyprzedził go już nawet rozwścieczony Fuego czy rekin ludojad na środku morza. Ertian pływać umiał, ale ograniczone możliwości ruchów w wodzie i jej niestabilność zawsze wzbudzały w nim nieokreślony lęk. I mdłości, jeśli przychodziło mu rozważać na ten temat na pokładzie statku. - Cześć, Ertian. Mały spacerek? Wybrałeś sobie nienajlepszą porę, zaraz będzie burza - odparł tamten, wskazując na chmury na horyzoncie, i rozwiewając przy okazji nadzieje srebrnowłosego na to, że to tylko jego wyobraźnia. No, chyba, ze dodała efekty dźwiękowe, ale to raczej zdarzało się rzadko. Strażnik Ziemi patrzył niepewnie na siedzącego młodzieńca. Swobodny ton, którym wypowiedziane zostało ostatnie zdanie raczej nie sugerował niebezpieczeństwa, ale jeśli ten chłopak był choć trochę podobny do Arin, to potrafił zmieniać nastroje w przeciągu ułamków sekundy, w ogóle nie gubiąc przy tym wątku prowadzonej rozmowy. Poza tym zostawała jeszcze jedna sprawa. Ertian nie był tchórzem, ale zaczął modlić się do wszystkich bóstw, jakie kiedykolwiek go słuchały czy o których tylko słyszał, wliczając to dość dziwacznego boga murzyńskiego plenienia, mieszkającego przy górach Ruwenzori, żeby Antis nie zechciał tego w tej chwili omawiać. Walka zwróciłaby zbyt dużą i zdecydowanie niepożądaną uwagę, a on już przecież dość narozrabiał. Minęło kilka minut, podczas których patrzyli na siebie bez słowa. Na ustach młodszego błąkał się dziwny uśmieszek, Ertian miał nieprzyjemne wrażenie, że on wie jak wielki chaos przebiega teraz przez jego myśli i świetnie się tym bawi. Milczenie stawało się męczące. - Co tu robisz? - srebrnowłosy doszedł do wniosku, że jednak woli mieć to za sobą. - Przyjechałem porozmawiać z Arin - odparł, trochę rozbawiony, wciąż go obserwując. - To pewnie nie jest moja sprawa i nie odpowiesz mi, gdy spytam o czym? Antis spoważniał, chociaż w oczach wciąż czaiły się wesołe iskierki. - Czy twoja... może nawet bardziej niż myślisz. - To znaczy? - Spytaj Arin. - Pytam ciebie. - No to chyba masz problem... - Bo ty nie chcesz mi powiedzieć - dokończył za niego. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, jeśli to jest też moja sprawa? - A czy ja powiedziałem, że to twoja sprawa? Ertian się wkurzył. Antis najwyraźniej robił sobie z niego jaja. Bawiąc się jego kosztem i w ogóle się nie przejmując tym, z kim na do czynienia. Albo wiedział na tyle dokładnie, że nie miał czym się martwić. Strażnik Ziemi wziął głęboki oddech. - Zacznijmy od początku. Czemu mi nie ufasz? Tym razem Antis był już w pełni poważny. Patrzył na niego przenikliwym wzrokiem, lekko zmrużywszy oczy. - Zabiłeś moją siostrę. Ertian skrzywił się nieznacznie. To był fakt, niby co miał na to odpowiedzieć? Willia zginęła od jego ciosu, nie było sensu temu zaprzeczać. Westchnął. - Jeśli chcesz się zemścić... - Chodzi ci o walkę? - No tak... - zawahał się. Antis odwrócił wzrok i zapatrzył się w horyzont, uśmiechając smutno. - Raczej nie skorzystam. - Nie rozumiem cię. Więc o co chodzi?! - To nie ma sensu - odparł tamten, wciąż patrząc w morze. - Moja walka z tobą byłaby bezcelowa i nic nie zmieniła, więc po co? - powoli obrócił się do niego. - No dobrze, co chcesz wiedzieć? Ertian milczał chwilę, patrząc na jego twarz. Stwierdzenie, że zemsta nie ma sensu było co najmniej dziwne. Strażnik Ziemi zastanawiał się, co on dokładnie miał na myśli - bezsensowność zemsty czy próby zabicia jego, Ertiana? Wnioski, do których doszedł nie były zbyt pocieszające. - To, co przed chwilą powiedziałeś... - zawahał się, postanowił spróbować inaczej. -Ty... widziałeś, co tu się wydarzy? - Niezupełnie, ale można tak powiedzieć. Znowu zapadła cisza, którą po chwili przerwał Srebrnowłosy. - Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie? - Na to, które właśnie zadałeś? Czy może na kolejne? - Zawsze jesteś tak denerwujący? - Nie, podobno gdy śpię, jestem grzeczny. Ja nie sprawdzałem, więc nie gwarantuję, że to prawda - roześmiał się, widząc minę swojego rozmówcy. - Dobra, co to za pytanie? - Przyszłość można zmienić? - Nie wiem. Nigdy nie próbowałem. - Ale ją widzisz. Czy przepowiednie muszą się sprawdzić? - Nie. Nie muszą. Przepowiednie to tylko możliwości, wynik analizy obecnej sytuacji. Jeśli choć jedna brana pod uwagę osoba zmieni swoje zamiary, przyszłość będzie inna. To jakoś humoru Ertianowi nie poprawiło. - A jeśli nikt nie zmieni zamiarów? - Może się okazać, że przepowiednia była fałszywa. - Ile twoich było fałszywych? Bursztynowe oczy spojrzały na niego, jakby przepraszająco. - Niewiele, może na początku - milczał chwilę. - Ta wizja... ja jej nie wywoływałem, ale była silna. Za silna... Zapadła cisza, przerywana krzykami krążących wokół nich mew. Ertian patrzył na zbliżające się czarne chmury i wzburzone morze. - Jak ja nie lubię bałaganu - powiedział po kilku minutach, jakby do siebie. - A tu w tej chwili wszystko się wali. Będzie kupa gruzu do sprzątania. Antis obserwował go z zaciekawieniem. - Chcesz odejść? Uśmiechnął się krzywo. - Chcę. I to jak! Tęsknię za Ruwenzori, za domem. To miejsce, to dla mnie raj... - westchnął. - Dałem słowo - powiedział cicho. To była ta jedna kwestia, która przesądzała wszystko. Obiecał. Nie mógł się teraz wycofać. Obaj milczeli. Słowa nie były tu już potrzebne. One nic nie mogły zmienić. Dwóch mężczyzn patrzyło na zbliżające się burzowe chmury i błyskawice, które przecinały niebo.
Następna cześć: Rozdział XXIX |