Rozdział XX – Sprawy bardziej codzienne
Czy wyobrażaliście sobie kiedyś popołudnie w Grecji w połowie czerwca? Na niebie nie ma ani jednej chmurki, słońce pali niemiłosiernie, patrząc z politowaniem na ludzi, tłumnie wylegujących się na plaży czy kąpiących w morzu... powoli przesuwa spojrzenie dalej, odchodzi od miasta, obserwując jak liczba osób na plaży powoli się zmniejsza. Dochodzi w końcu do Świątyni - cichej, uśpionej, niemal martwej. Tutaj niewiele jest osób, które chcą wyjść na dwór w taki upał, gdy nie jest to konieczne. Znacznie przyjemniej jest zostać w cieniu kolumn świątynnych, który zapewnia tak przyjemny i pożądany w tej chwili chłód. Słońce wślizgnęło się przez jedno z okien w pierwszej Świątyni, ciekawe, co też wojownicy robią tym razem. W niewielkim pokoju były dwie osoby. Dziewczyna siedziała przy zawalonym książkami biurku. Czytała. A właściwie próbowała. Chłopak krążył niespokojnie po pomieszczeniu. Mu podszedł do okna i wyjrzał przez nie ze złością. - Nie rozumiem! O co mu chodzi?! - Wybuchnął odwracając się. Arin z trudem stłumiła w sobie irytację, wywołaną faktem, że już czwarty raz czytała to samo zdanie, a on znowu jej przerwał, przez co nadal nic nie rozumiała. Wyprostowała się i spojrzała na brata. Zaczynała żałować, że skorzystała ze środka, który dał jej Ertian. Mu najwyraźniej poczuł się lepiej, ale stał się przez to nieznośny. - Ile razy mam ci to powtarzać? Ertian będzie na ciebie czekał na wybrzeżu przy grocie Sounion w południe za 3 dni. Chce walczyć. - Ale dlaczego? - Bo go zraniłeś? - Zapytała z ironią. - Niewiele osób może się tym poszczycić. Możesz być z siebie dumny. - Daruj sobie ironię. Wiesz o co mi chodzi. Przecież jesteśmy wrogami, toczymy wojnę, a jemu nagle zachciało się pojedynków! W dodatku pomaga mi... przecież to zmniejsza jego szanse! Arin odwróciła wzrok, długo milczała. - Nie wiem czy zmniejsza. - Powiedziała w końcu. - On jest inny niż pozostali strażnicy, jakich znam... Nie mam pojęcia, o co mu tak naprawdę chodzi ani do czego jest zdolny. Na pewno jest silny. Do tej pory tylko się z nami bawił. Aktywowanie tych pędów czy trzęsienia ziemi to dla niego taki sam problem, jak dla nas skorzystanie z psychokinezy. - Innymi słowy jest mu bez różnicy czy będę zdrowy czy nie, bo i tak mnie rozniesie. Spuściła wzrok. - Uważaj na siebie. Powiedział, że będzie walczyć na poważnie... - Ja też. - Odparł spokojnie. - I nie mam zamiaru dać się zabić. Uśmiechnęła się ponownie patrząc mu w twarz. Odpowiedział tym samym. Po chwili przeniósł wzrok na książki na biurku. - A znalazłaś już coś konkretnego? - Zapytał. - Nie. Podszedł do łóżka i usiadł opierając się plecami o ścianę. Rana na głowie znikła chwilę po tym, jak Arin posmarowała ją tą dziwną cieczą, ale ból ani zawroty nie znikły całkowicie, choć nie były już tak uciążliwe. - Moja wciąż obolała głowa mówi mi tylko, że tęcza powstaje przez rozszczepienie białego światła. Nie mam pojęcia jak można by ją zniszczyć. - Ja też nie... Przerwał im niespodziewany hałas na korytarzu. Oboje popatrzyli na drzwi, ale żadne się nie poruszyło. - Ten odgłos bardzo przypominał Kikiego wpadającego na wazę, którą ustawiłeś w korytarzu. - Swobodny ton Arin i zaczepne spojrzenie, wyrwały Mu z chwilowej zadumy. - Co?... A tak... no to nareszcie pozbyłem się tego świństwa. W końcu nie wypadało mi wyrzucić prezentu od Ateny, a tak to problem z głowy. Ale myślałem o czymś innym. - O czym? - Co ty zrobiłaś Młodemu? - Kikiemu? - Spytała zdziwiona. - Nic. - Na pewno? - Nie rozumiem, czemu pytasz? - A, bo zanim przyszłaś Kiki biegał po Świątyni jak wariat, zaczął nawet się pakować. Powiedział mi, że znika na kilka tygodni, zanim ty i Ikki go znajdziecie. O co chodzi? Arin uniosła brwi, nie bardzo wiedząc o co może chodzić, ale po chwili: - O cholera... - I zaczęła się śmiać. - To o co chodzi? - Mu był wyraźnie zaciekawiony całą sprawą, nie bardzo przejmując się, że właśnie może stracić ucznia. - O... nic ważnego... Pozwól mi się najpierw zorientować w sytuacji. - Dodała widząc jego minę. - Niedługo wrócę. - Mówiąc to teleportowała się.
* * *
Keria siedziała na głazie mocząc nogi w strumieniu. Na samą myśl o zanurzeniu jakiejkolwiek części ciała w wodzie o tej temperaturze Fuego dostawał dreszczy, pamiętając swoją niedawna i przymusową kąpiel. Niestety sprawa zemsty za nią wciąż pozostawała otwarta, ze względu na kilka faktów. Po pierwsze: wrzucenie Kerii do wody mijało się z celem, bo dla niej nie będzie to nic złego. Po drugie: to Keria wrzuciła jego jako pierwsza, a na plagiat Fuego pozwolić sobie nie mógł. Po trzecie: skorzystanie z ognia czy innych ulubionych przez niego środków było, przynajmniej na razie wykluczone, bo dziewczyna jest im nadal potrzebna, a więc musi być we w miarę jednym kawałku. Tak więc strażnik Ognia od dłuższego czasu krążył niespokojnie po jaskini, kontemplując jeszcze jeden powód do złości, a mianowicie: gdzie jest Ertian i czemu znowu muszą na niego czekać, gdy do groty wkroczył w końcu ten ostatni, nie świadomy na co się w związku z tym naraża. - No nareszcie! - Humor Fuego nie uległ zbytniej poprawie przez zniknięcie jednego z powodów do złości. - Gdzieżeś się włóczył? - Poszedłem się przejść. A co nie wolno? - Jego spojrzenie z kolei mogłoby zamienić w lód magmę. - Przejść się? Ach tak, jaśnie pan poszedł się przejść, więc maluczcy poczekają, w końcu co go obchodzi zniszczenie Rady. - Fuego, przestań! - Wtrąciła się dziewczyna. - Bo co? Mam już dość waszego podejścia! Zachowujecie się, jakby to były wakacje, a nie misja! Jak masz ochotę na spacery, to trzeba było zostać w tym swoim azylu, po coś się tu pchał?... - FUEGO! Ten spojrzał jeszcze chwilę po twarzach wszystkich i zamilkł, widząc, że jest w mniejszości. - No teraz już lepiej. Możemy już iść? - Iść? Dokąd? - Spytał zaskoczony Ertian. Fuego tylko prychnął drwiąco. - Do Świątyni. Musimy zebrać więcej energii, zapomniałeś? - Keria przyjrzała mu się badawczo. - A tak. - Co się z tobą dzieje? - Nic. Chodźmy już.
* * *
Arin zmaterializowała się tuż obok drzwi do kuchni w domu Ikkiego, gdy przez te właśnie drzwi wybiegł Shun i wpadł na nią. Przewrócili się, a po chwili usłyszeli huk. Minęło trochę czasu, zanim stanęli na nogi. - Co się dzieje? - Nie chcesz wiedzieć. - Powiedział cicho Shun, po czym podszedł do drzwi, które częściowo zamknęły się za nim jak wybiegał. Okazało się to ich szczęściem. Popchnął je. Arin aż się cofnęła. - Co tu się stało? Pytanie było jak najbardziej na miejscu. Niewielkie pomieszczenie, które służyło za kuchnię całe było obryzgane czerwoną mazią i długimi strączkami, które po przyjrzeniu się Arin oceniła jako makaron. Po środku tej apokalipsy stał Ikki, wyglądający jak... nie, może ten opis sobie daruję. Wystarczy stwierdzić, że Arin rozpoznała go dopiero, gdy Shun się do niego odezwał. - Ikki?... Wszystko w porządku? - Wzrok Feniksa był bardzo wymowny. - To może... ty idź się umyj... a ja tu posprzątam i zrobię jakiś obiad... Arin, bardzo rozsądnie poczekała, aż Ikki wyjdzie i dopiero wtedy zaczęła zadawać pytania. Shun podszedł w tym czasie do mikrofalówki stojącej na szafce. - Pomóc ci? - rozglądała się po niewielkiej kuchni, podziwiając rozmiary katastrofy. - Wow. Cokolwiek to było, miało niezły rozrzut. - Ikki chciał podgrzać spaghetti w mikrofalówce. - Odpowiedział pokazując urządzenie. - Wiesz, jedno z tych gotowych dań. Trochę mu dokuczałem... i on miał zrobić obiad. Nie za bardzo zwracałem uwagę na to co robi. Myślałem, że gotowego dania nie można zepsuć... Znowu przebiegła wzrokiem po ścianach. - Jednak można? - Nie ponacinał wieczek, a włożył tego dużo. Chyba ustawił też na trochę za długo... No i to napęczniało, aż w końcu.... - Skrzywił się. - My mamy... mieliśmy uszkodzone drzwiczki od mikrofali, trochę wysłużony zamek, często sam się otwierał, a jak to wszystko wybuchło...
* * *
Drzwi cicho skrzypnęły i do baru podszedł jeszcze jeden mężczyzna. W sumie było ich już pięciu. Dużo. Pięciu strażników w jednym i w dodatku takim miejscu. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to podejrzanie, a gdyby ktoś zechciał przysłuchać się ich rozmowie usłyszałby dużo interesujących rzeczy. Jednak pomieszczenie było prawie puste. Schronisko leżące wzdłuż rzadko uczęszczanego szlaku w górskiej dolinie nie miało zbyt wielu gości. Oprócz wspomnianej już piątki w kącie pomieszczenia, w cieniu, siedziała jeszcze jedna postać. Jej twarz ukryta była pod kapturem. Na stole przed nią stał, prawie już pusty, kielich wina oraz arkusz papieru, na którym co jakiś czas zaznaczała dziwne symbole. Wydawała się być całkowicie tym pochłonięta. Za jej krzesłem, przy ścianie, w miejscu niewidocznym dla osób przy barze, leżało coś, co wyglądało na dużą, owiniętą materiałem skrzynię w kształcie prostopadłościanu. - Jak dla mnie, to mogą się nawzajem powybijać. Rada ich nie potrzebuje, nie rozumiem, czemu jeszcze się ich nie pozbyła. - Mówił tymczasem jeden z mężczyzn. - Tak jakby ciebie potrzebowała. - Zadrwił inny. Przesunął się lekko, sięgając po kufel z piwem. Blask lampy zatańczył na srebrnej spince do płaszcza, w kształcie głowy wilka. Przez chwile wydawało się, ze blask ten odbił się też w oczach postaci w kącie. Ale to przecież nie było możliwe. Siedziała za daleko. - Nie tobie decydować co Rada robi, a co nie. Widać oni są jej jeszcze potrzebni. A ty lepiej uważaj na słowa. - Potrzebni? - Spytał trzeci. - Niby do czego? Ja tam bym jej nie trzymał. Spisków jej się zachciało? I może mi jeszcze powiecie, że wierzyła w ich sukces? To już zakrawa na obłęd. - Jak na razie osiągnęła sukces. - Posępnie wtrącił się czwarty. - Nadal nie wiemy kto jest z nami, a kto przeciw... - Jesteś tu po to, żeby się dowiedzieć. - Przerwał mu ten z wilczą spinką. - Kto wie, może nawet uda się złapać Antisa... chciałbym być tym, kto go wykończy... - Nie ma dowodów, że Antis zdradził. - A jak inaczej wytłumaczysz jego zniknięcie? Dla mnie to... - Ale jego głos zamilkł, jak nagle wyłączone radio. Obok jego rozmówca zamarł w połowie sięgania po kufel, inny wciąż drapał się po nosie. Siedząca w kacie postać wyprostowała się i spojrzała na mężczyzn. Żaden z nich się nie poruszał. Wyglądali, jakby podczas rozmowy zastał ich wyjątkowo silny mróz, zamieniając wszystko w kamień. Tymczasem ta osoba zwinęła papier, wsunęła go do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zarzuciła skrzynię na plecy i wyszła tylnymi drzwiami. Jakieś 100 metrów dalej drogę zagrodził jej mężczyzna ze srebrną spinka w kształcie głowy wilka. - Wybierasz się dokądś? - Pakir... no tak... zapomniałem, że ty możesz zwalczyć mój atak. - Powiedział głośno, z lekceważącym rozbawieniem. - Co cię tak bawi? - Twoja głupota. Po co mnie goniłeś? Mogłeś udawać, że mnie nie rozpoznałeś i żyć. A teraz... - Jeszcze zobaczymy, kto zginie. A... mam dla ciebie pozdrowienia od Saphiry. - To Saphira przysyła teraz po mnie takie płotki jak ty? A może boi się stanąć ze mną twarzą w twarz? Tamten spurpurowiał. - Jak śmiesz obrażać przewodniczącą Rady! Ty... - Jaka zażarta obrona... jestem pod wrażeniem. Skąd u ciebie nagle taka troska? Czyżbyście mieli okazję poznać się bliżej? Dużo bliżej?... - Dosyć tego, zaraz to wszystko odszczekasz!
Samotny wędrowiec szybkim krokiem wspiął się na przełęcz i zaczął schodzić w kierunku najbliższego miasta. Z tej wysokości rozciągał się wspaniały widok na góry i pobliską dolinę, jednak on nie zatrzymał się, aby go podziwiać. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, a czas uciekał.
Czterech mężczyzn otrząsnęło się z szoku wywołanego nagłym zniknięciem towarzysza w środku rozmowy i rozpoczęło poszukiwania. Jednak jedyne, co udało im się znaleźć, to bardzo stary szkielet, mocno nadszarpnięty zębem czasu. Nigdzie nie było śladu, po ich towarzyszu.
Następna część: Rozdział Rozdział XXI - Sen i wiadomość, czyli zapowiedź kłopotów |