Kap, kap... kap, kap... Krople wody prześlizgiwały się po nierównej powierzchni stalaktytu i zatrzymywały na jego końcu. Kap, kap... kap, kap... Chwilę drgały na wierzchołku kamiennego sopla, po czym odrywały się od niego, aby przeżyć swój ostatni lot w ciemności, poczuć smak wolności, zanim uderzą o ziemię i rozprysną się na kilkanaście nowych, mniejszych kropli. Coś jedna zagłuszyło ich spokój. Gdzieś niedaleko pojawił się człowiek. Z jednego z prowadzących do groty korytarzy wpadł nikły poblask płomieni, zatańczył na stalagmitach, rzucił cienie na stalagnaty i rozświetlił kropelki wody, zamieniając je w bajkowe klejnoty. Po dłuższej chwili w wejściu pojawił się Fuego. Szedł ciężkim i niepewnym krokiem, oświetlając sobie drogę ogniem trzymanym w prawej dłoni. Nie miał na niej rękawicy ani żadnej innej osłony. Nie trzymał pochodni ani drewna. Trzymał płomienie. Gołą ręką, na której nie było nawet śladu pęcherzy czy oparzeń. Ogień nie czynił mu najmniejszej krzywdy, bo on był ogniem. Już dawno całkowicie oddał się mocy kamienia. Teraz był z nim jednością, przyjął jego przeznaczenie. Przeznaczenie wojownika. Fuego minął tę grotę i wszedł do następnej. Ona nie była taka jak poprzednia. Była dużo większa, a jej środkiem płynął wartki strumień, który ginął pod załomem skalnym, gdy zbliżał się do ściany jaskini. W odległym końcu strażnik Ognia widział blask pochodni przy brzegu strumienia. Poczuł ulgę. W końcu dotarł na miejsce. Obrócił się w prawo z zamiarem dojścia do brzegu wody i podążania wzdłuż niego w kierunku światła, ale zamarł. Na dużym głazie nieopodal niego siedziała Keria i obserwowała go. - Nikt za tobą nie szedł? - Zapytała, gdy zorientowała się, ze ją zauważył. Zaprzeczył kręcąc głową. - Co tu robisz? - Zdołał wykrztusić. - Czekałam na ciebie. Pomóc ci? - Odparła podchodząc do niego i wyciągając rękę. W jego oczach, obok odblasku płomieni pojawiła się duma. - Obejdzie się. Zaśmiała się cicho. - Jak chcesz, tylko uważaj, bo jest ślisko. Odwróciła się i podeszła do brzegu strumienia. Pochyliła się nad wartko płynącą wodą. - Co robisz? - Zapytał zaskoczony. - To podziemna rzeka, może być głęboka! Znowu się roześmiała. - Ma 15 metrów głębokości. - Po czym zanurkowała. Fuego patrzył na jej jasną postać płynącą bez wysiłku pod prąd tuż pod powierzchnią wody, ale potem zanurkowała głębiej i stracił ja z oczu. Gdy doszedł do obozu ona już tam była. Wskazała mu rozłożony na ziemi koc. - Siadaj. Nie poruszył się. Fakt, że ona próbowała mu rozkazywać działał mu na nerwy. Wolał już, jak w miarę możliwości ignorowała jego obecność, tak jak do tej pory. Przygotowywał złośliwą odpowiedź, ale ona znowu się odezwała. - Jeśli złożenie twojego tyłka na kocu, to dla ciebie taki problem, to mogę opatrzyć ci rany na stojąco, ale ciekawe jak utrzymasz równowagę, gdy będę badać ci nogę. - Jej wzrok zatrzymał się na zakrwawionej szacie tuż ponad zakończeniem zbroi osłaniającej kolano. Westchnęła i ciągnęła. - Sam powiedziałeś, że ty jesteś wojownikiem, a ja uzdrowicielką. Wiec teraz, zgodnie z przeznaczeniem mojego Kamienia i twoją prośbą, zajmuję się sprawami należącymi do moich kompetencji. Stał jeszcze przez chwilę, po czym usiadł z obrażoną miną. Keria przewróciła oczami. Podeszła do strumienia i zaczerpnęła wody do wiadra, następnie wróciła i rozlała ją do kilku misek. Zaczęła badać Fuego, który ostentacyjnie na nią nie patrzył. Znalazła trzy rany, którymi należało się zająć - na lewej nodze, na brzuchu i na lewym ramieniu. Reszta była niegroźna. Najpierw przemyła je wodą z pierwszej miski. Chłopak zasyczał, gdy poczuł pieczenie w zranionych miejscach. Potem zaczęła robić coś dziwnego z wodą w pozostałych miskach. Wkładała do niej dłonie, koncentrując energię. Pod jej dotykiem płyn zmieniał barwę i konsystencję. Raz po raz brała którąś z misek z ponownie przemywała rany jej zawartością. Fuego zaczął się niecierpliwić. - Długo to jeszcze potrwa? - Czy ty umiesz robić cokolwiek poza zrzędzeniem? Niemało wysiłku kosztowało go stłumienie narastającej złości. Rozejrzał się po prowizorycznym obozie i zauważył Ertiana leżącego na krawędzi światła rzucanego przez pochodnie. Koc przykrywał go niemal całkowicie, tak, ze nie mógł zobaczyć jego twarzy. - Co z nim? - Zapytał wskazując głową w kierunku srebrnowłosego. - W porządku. Uśpiłam go. Musi odpocząć, ale już jest dobrze. Uwierzysz? Miał złamany obojczyk i przebite prawe płuco. Na szczęście nie poważnie... no przynajmniej nie bardzo, ale to i tak cud, ze tak długo był przytomny, a nawet biegł. Przecież praktycznie nie mógł oddychać. Wypowiadając ostatnie zdanie odsunęła się od niego i usiadła naprzeciwko. Fuego przyjrzał się miejscom przy których "majstrowała". Po ranach nie było śladu. Spojrzał na nią. - Dzięki. - Powiedział niepewnie. Ponownie przeniósł spojrzenie na Ertiana. - On ma Kryształ Ziemi, pamiętaj o tym. Jest twardy niczym skały, które mu patronują. Pokręciła głową. - Byłby, gdyby zjednoczył się z Kamieniem, ale on nie chce. - Co?! - Fuego osłupiał. - Nie wiedziałeś? Każdy Kamień ma swoją unikatową moc i przeznaczenie. Wojownik, uzdrowiciel, wędrowiec lub przywódca. Ty i ja przyjęliśmy to przeznaczenie, stając się jednością z naszymi Kryształami. One są w nas, a formę kamieni nadajemy im tylko w razie potrzeby, ale Ertian nie chce tego zrobić. On nadal jest tylko opiekunem swojego Kamienia. - Dlaczego? - Nie wiem...
* * *
- Mu? Usłyszał ten głos, ale czy on miał jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek się liczyło? Tutaj, w ciemności... - Mu? To już trwało od dłuższego czasu. Rycerz Barana słyszał ten głos, ale nie do końca rozumiał o co w nim chodzi... dlaczego jest tak natarczywy? I kto to jest ten Mu?... Potworny ból głowy uniemożliwiał skupienie myśli... Mu... przecież to jego imię! To jego ktoś woła przez cały czas! Ostrożnie uniósł powieki, po czym niemal natychmiast je zamknął. Światło oślepiło go i wdarło się do jego umysłu kolejną falą bólu. - Al... - nie dokończył. Miał tak zaschnięte gardło, że nie mógł wydusić słowa. Ktoś przyłożył jakieś naczynie do jego ust. W środku była woda. Zaczął pić. - Mu? Jak się czujesz? - Niedobrze mi... - to był jedyny fakt, którego był pewien, zwłaszcza, ze wrażenie potęgowało się z każdą chwilą. - Co tu robię? - Walczyłeś z Fuego, nie pamiętasz? Rycerz Barana spróbował się skupić. Wspomnienia wdarły się do jego mózgu, raniąc niczym odłamki szkła. - Pamiętam... ogień... - powiedział z trudem - on... Fuego, podbiegł do mnie... - Tak, zadał ci tak silny cios, że wpadłeś na skały. Przez chwilę myślałem, że... - Urwał. - No, ale wszystko będzie dobrze. Tylko powiedz, jak się czujesz? Nie zdążył ułożyć żadnej werbalnej odpowiedzi, ale Aldebaran i tak szybko dowiedział się o samopoczuciu przyjaciela więcej niż by chciał. Nie zdążył się odsunąć, a Mu wstrząsnęły gwałtowne mdłości. - Nie no, super. - Skwitował zastaną scenę Aiolia, stając w drzwiach. - Dobrze, ze się obudziłeś. - Powiedział do Mu, podchodząc do niego i pomagając mu się obrócić, wcześniej starannie omijając wymiociny. - Co tu robisz Aiolia? - Aldebaran pytał, próbując przy okazji doprowadzić swoją zbroję do porządku. - Nie powinieneś być u Wielkiego Mistrza? - On mnie tu przysłał. - Rycerz Lwa skrzywił się. - Chce was widzieć. Oboje. Zdaje się, że macie odpowiedzieć na kilka pytań. - Żartujesz? Przecież Mu w życiu nie dojdzie do głównej Świątyni, dopiero co odzyskał przytomność! I niby jak miałby cokolwiek powiedzieć? - Wiem, ale Kyoko nie chciał tego słuchać, jest wściekły. - Spojrzał niepewnie na rycerza Barana, do którego najwyraźniej niewiele z tej rozmowy docierało. Zdaje się, ze będziemy musieli jakoś go tam doprowadzić.
Następna część: Rozdział XVII Kto jest naszym wrogiem? |